niedziela, 12 lipca 2020

"SABRA KADABRA"


                                     

W skowronkach jestem niczym bóg
Kocham tę dupeczkę, omijając trud
Dzięki niej czuję każdy dzień i noc
Rozłączyć się nie damy, to miłości moc

Ktoś mnie pokochał
Strzały Kupidyna grom
Ktoś mnie omotał
Kocha nawet w każdy mrok

W szczęśliwościach odkąd się znamy
To jest coś nieziemskiego, kiedy się kochamy
W sielance jestem, gdy jest cała ma
Ubóstwiam tę kobietę, już nie będzie sama



Ktoś z kim bym mógł żyć
Kocha mnie po czasu kres
Szczęściem zaraża
Już cały mój jest jej dystres

Przemiła ma, wielbi mnie całą noc
Przemiła ma, ta jej szczerości moc
Nie chcę cię opuszczać
Przenigdy nie zostawię

Przemiła ma, czaruje oczami
Przemiła ma, gardzi kłamstwami
Przenigdy cię nie zdradzę
Przenigdy nie porzucę
Nigdy więcej

BLACK SABBATH
"Sabbra Cadabra", 1973


sobota, 4 lipca 2020

"WYKAŃCZASZ SIĘ, BY ŻYĆ"



Ludziki gapią się, ludzików w brud Cóż, nie jest to już dla mnie żaden wzwód Jak wół harujesz, i co chcą ci dać? Po prostu sobie masz do śmierci gnać Przekreślasz się, by żyć Szlachtujesz się, by żyć


Rozejrzyj się i na baczność stań Cierpienie rozerwie ci tylko krtań Nie tak dokładnie miał wyglądać świat Potraktuj to jak piękny zwiędły kwiat Szlachtujesz się, by żyć Przekreślasz się, by żyć


Powiadam ci Uwierz więc mi Nikt inny nie powie ci Ślepia otwórz W bajki to włóż O, tak


Skosztuj I płyń Myślisz, żem wariatem I wiem, że to czujesz tak, Lecz nim się obejrzysz, Odlecisz jak dumny ptak


Nie wiem, czy źle mi czy dobrze Czy czerń to biel, pytam szczodrze Koloryt mego życia różnoraki już Mały chłopiec dużą dziewoją wszerz i wzdłuż


Sądzisz, że ze mnie dziwak jest Toż to tylko twój parszywy gest Zaufania nigdy nie wyjadaj też, Chyba że zapłacić za to chcesz


"Killing Yourself To Live" Black Sabbath, 1973

poniedziałek, 10 czerwca 2019

"KARAWANA GLOBU"



Żeglujemy niebami się niekończącymi,
Jak oczęta gwiazdami świecącymi,
Czernią nocy wzdychającymi

Luna w błyszczących snach
Calusienka we łzach
W cienia światłach


Ziemia, ognik barwy purpurowej
W mgiełce zefirowej
Na orbicie afiszowej


Poniżej wiatrowałów opadając,
W chłodnej bryzie się pławiąc,
Srebrzysty słońc brzask -
Mroku przełamania trzask



Czasu ubywa przemijanego
Tuż obok ślepia szkarłatnego
Marsa, boga wojennego,
Tak jak wszechświat przemierzamy


Black Sabbath, 1970

"ŚWINIE WOJNY"




Generały na mszach,
Tak jak wiedźmy na swych wszak
Zło spiskuje nad destrukcją,
Magowie nad śmierci konstrukcją

Na polanach zwłoki płoną
Wojenkę dusze sobie chłoną
Zgon i zawiść dla ludzkości
Wyprane łby do szpiku kości
Bóg zapłać!



Politycy w kłębkach w schronach swych
Oni tylko wszczęli bój
Po jaką cholerę walczyć mają?
Niech wsze biedaki wymierają
Ano!


Czas pokaże, iż ich zmysły władzy
Tworzą zwady dla uciech sadzy
Człowiek pionkiem w szachach dla nich jest
Zaczekajmy aż nadciągnie kres
Ano!


Już w ciemności świat nie działa
Popioły, gdzie tlą się ciała
Świnie wojny już nie rządzą
Ręką Boską się zasądzą



Ostateczny sąd, Bóg wzywa
Na klęczkach świnia spoczywa
Błaga o grzechów swych odpust
Szatan w śmiech - godziwości spust
Bóg zapłać!



Black Sabbath, 1970

sobota, 19 stycznia 2019

"W TELEWIZJI MÓWIĄ" (2/5)





W telewizji grają
Jednostki nadają
Miliony odbierają
Chcesz czy nie chcesz -
Zrobią ci z głowy jajo
Od jutra, zamiast z głową,
Wszyscy z jajem popierdalają

Kaliber 44 - "Litery"




Nasz Raj nie jest iluzją,
ale krótką chwilą,
trwającą ledwie godzinę,
z przerwą na męczarnię
i jeszcze jedną godzinę wytchnienia.

Ezra Pound




My decydujemy tylko o tym,
jak wykorzystać czas, który nam dano.


Gandalf




Oh, Suzie Q, oh, Suzie Q,
Oh, Suzie Q
Baby, I love You
Suzie Q
I like the way You walk
I like the way You talk
Suzie Q

CCR - "Suzie Q"





- Dlaczego ty zawsze jesz banany?
- To nie jest zwykły banan.
To banan Chiquita.
- Chiquita? 
- Patrz na tamtego frajera.
To zwykły banan.
A widzisz tamtą dupeczkę?
To jest Chiquita.

"Banany Chiquita. Naturalnie."




     - Ja pierdolę, agentka Scully jest guru wychowania seksualnego! Netflix czyta, kurwa, w myślach! Dlaczego nie mam Netflixa? - rzucił z żalem Skucha.
     - Bo jesteś biedakieeem. - odpowiedział Miętki, przeciągając w zabawny sposób słowo określające stan finansowy kompana.
     - Ale mam HBO GO...
     - Bo rodzice mają.
     - I co z tego, kurwa?

     - Żartuję, ziomek... Co? Chcesz zacząć ten serial?
     - I co? Zacznę i, kurwa, nie skończę...
     - Ściągniesz se z torrentów... Która godzina? Nie ma przypadkiem teraz "Po Pytaniu Przy Śniadaniu"?
     - Ja pierdolę, muszę iść na zajęcia...
     - Na którą masz?
     - Na dziewiątą.
     - A która jest?
     - Siódma za dwadzieścia trzy.
     - Spokojnie. Masz czas. A teraz... zobaczmy, co się dzieje w Matriksie. - Miętki wcisnął "SOURCE" na pilocie i przełączył wyjście HDMI z lapka na telewizję satelitarną. Była końcówka stycznia. Siedzieli w jego mieszkaniu, w salonie i sypialni w jednym, od dwunastu godzin oglądając produkcje internetowej wypożyczalni, w trakcie bongowej inhalacji bukakowym Bubble Gumem, którego zostało im jeszcze pięć gram. Kwadrat czterdziestodwumetrowy - łazienka, kuchnia, pokój, balkon. Całość przytulna, choć komunistyczna gdzieniegdzie - paździerzowa wykładzina, paździerzowa meblościanka, paździerzowa pralka, paździerzowy zapach i paździerzowe białe ściany popisane cytatami z Necronomiconu przez poprzedniego wynajmującego, posoką.
     W odbiorniku ich oczom ukazał się kanał pierwszy państwowej telewizji publicznej. Trwała właśnie reklamówka syropu na kaszel. Z ekranu rozbrzmiewa marsz żałobny Chopina. Główny bohater, zadbana głowa rodziny po trzydziestce, nie może jeść, pić, spać, pracować i spędzać czasu z żoną, córką i synem z powodu nieustającego bólu w gardle. Udaje się na prześwietlenie płuc, by odkryć, iż gniazdo pszczół tkwi mu w przełyku. Lekarz wyjaśniwszy, że na to jest tylko jedno rozwiąnie, wyjmuje zza ucha pacjenta "Placebix", lekarstwo na bazie naturalnych składników ("na bazie" ma tu znaczenie stosowne po zbójecku niemal, gdyż produkt syntetykiem tańszym, wciąż zgodnym z prawem jednak), co podkreśla refren "Małych Rzeczy" Sylwii Grzeszczak. Zarażony wraca do domu, łyka łyżkę syropu, po czym, cały w bursztynowej poświacie, wydala z siebie powolutku uradowany pszczele legowisko na ziemię, które to dopada ich golden retriver i zagryza zębiskami, piszcząc przy tym z bólu niemiłosiernie, ogonem merdając. Rodzinka w śmieszek, w przytulaska, w dziubaska i na wersaleczkę, przed telewizorek - wszyscy szczęśliwi, wszyscy cali i zdrowi, wszyscy gotowi do walki o lepsze jutro. "Ciesz my-się z ma-łych rze czy-bo wzór na szczę ście-jest zapisa ny-w-ni-ich" głosi wokalistka w tle. "'Placebix - nie zawiedź swoich bliskich'. Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża twojemu życiu lub zdrowiu", czyta na zakończenie lektor w roli psa walczącego z ulem.
     - Idziemy na faję?
     - Możemy iść, jeszcze się nie zaczęło.
     Panowie wyszli na balkon. Uprzednio ubrali kurtki, czapki, rękawiczki i szaliki. Dzień tego poranka zaczynał się wyjątkowo nieżyczliwie. Chłodny front atmosferyczny z Syberii osiadł nad całą Polską, termometry wskazywały -23 stopnie Celsjusza, a przenikliwy wiatr o prędkości 142 km/h wywołał niemałą zamieć śnieżną, co to na nikotynowy rytuał kumpli wyciszyła swe nerwy akurat, choć pruszyć nie przestało. Skucha drążcymi palcami wyjął paczkę Chesterfieldów z kieszeni spodni i wyciągnął papierosa. Odpalając peta, spojrzał na Miętkiego, wyglądającego jawnie na bijącego się z myślami.
     - Chcesz?
     - Nie, nie... Nie paliłem dwa lata, a znowu zaczynam, więc muszę skończyć czym prędzej. Z resztą, to Chesterfieldy. Nie palę Chesterfieldów. Nigdy. Gryzą i w ogóle.
     - O chuj ci chodzi? Dobre szlugi.
     - No właśnie nie. I sorry, ziom, ale capi od ciebie. Trupim oddechem. Pewnie pijesz codziennie kawę na czczo, karmiąc raka przy okazji, co? Jebią ci wnętrzności...
     - Spierdalaj, dobra?
     - Chesterfieldy to syf. Podobnie jak Rothmansy, Winstony, P&S'y, Sobieskie, RGD'ki, LD'ki i reszta ścierwa lipnej jakości.
     - Moja mama pali, kurwa, LD'ki.
     - Nie paliłem, nie oceniam.
     - Właśnie to, kurwa, przed chwilą zrobiłeś, kutasie! I jakie niby fajki to nie syf?!
     - Marlboro, LM'y, Lucky Strike, Camele, Davidoffy i Pall Malle.
     - Jeden chuj, czy palisz swoje marlboraski czy nabijany ruski tytoń z ryneczku, faje to pierdolone gówno. Jeden z najgorszych dragów, zaraz obok alkoholu, stymulantów i opiatów, więc nie pierdol. W ogóle wiesz, dlaczego ludzie tak palą te szlugi jebane?
     - Bo każdy ssak uruchamia obwód samozachowawczy w kontakcie z pierwszym wdrukowanym obiektem przetrwania biologicznego - sutkiem?
     - Albo, kurwa, smoczkiem... Dobrze... Gadaliśmy już chyba na ten temat...
     - Gadaliśmy...
     - Dlatego tak dużo ludzi pali fajki, oblizuje się, zagryza wargi, obgryza paznokcie, wpierdala na umór i tak, kurwa, dalej.
     - Mówisz, że nikotyna to jeden z najgorszych dragów... To są jakieś najlepsze?
     - Psychodeliki w mikro-kurwa-dawkach. 
     - Pieprzysz teraz.
     - Poważnie ci, kurwa, mówię! Poczytaj sobie na przykład Leary'ego, McKennę albo Hoffmana. Ale pamiętaj, że igrasz z ogniem.
     - Igram z ogniem?
     - Jesteś wciąż na antydepresantach.
     - No i?
     - No i jak mieszasz, to nigdy nie masz pewności, jak się sprawy na tripie potoczą. Pamiętaj po prostu, że mogą ci się styki poprzepalać i się zawiesisz - na parę dni, na parę tygodni, na parę miesięcy, na parę, kurwa, lat, kurwa, ale gdy już wrócisz do żywych, udowodnisz sobie, że jednak masz silną, kurwa, psychikę.
     - Superekstra - skwitował ironicznie domownik - I czy ja w ogóle kiedykolwiek powiedziałem, że chcę zacząć zarzucać psychodeliki w mikrodawkach?!
     - Informuję, kurwa, po prostu, nie sapaj się! I sam spytałeś, zjebie! - warknął studencina. - Poza tym, jako ludzkość jesteśmy niewolnikami uzależnień. Czy to behawioralnych czy to od substancji psychoaktywnych...
     - "Behawioralnych"?
     - Uzależnień od czynności... Seks, komputer, telefon, jedzenie, seriale, telewizja, gazety, hazard, praca, nawet, kurwa, zadłużanie się... Czaisz?
     Niezbyt komfortowo było kopcić w tych warunkach atmosferycznych, ale nikotynista od pełnoletności dał radę w płuco uderzyć mieszaniną metali ciężkich, pierwiastków promieniotwórczych, nitrozaminy, estrów kwasów tłuszczowych, chlorku winylu, acetonu, 
węglowodorów aromatycznych, arsenu, metanolu, insektycydu polichlorowego, cyjanowodoru, formaldehydu, butanu i amoniaku, między innymi, rzecz jasna. Zaciągnął się po raz ostatni przed zgaszeniem kiepa.
     - Kurwić to, czy palimy te szlugi czy nie. Wystarczy, że oddychamy codziennie w tym smogu zajebanym. Skutki uboczne podobne. - oznajmił Skucha, wchodząc do środka, Miętki za nim, zamknął drzwi, a wietrzysko wróciło. 
     Spoty reklamowe wciąż trwały. Tym razem pewien znany aktor wykreowany na papieża Polaka, podróżujący po świecie i głoszący dobrą nowinę, w dynamicznym montażu z instrumentalną "Barką" jako podkład muzyczny, polecał najserdeczniej założenie konta i wzięcie kredytu konsolidacyjnego w Bóg Zapłać Bank, polskim reprezentancie Banku Watykańskiego. Na koniec pojawiła się informacja, iż spot został sfinansowany przez państwową telewizję publiczną z pieniędzy podatników.
     - Myślisz, że w Watykanie też zbierają na tacę?
     - Wcale mnie by to, kurwa, nie zdziwiło.

     - Ja pierdzielę - zaśmiał się pan domu - Właśnie mi się przypomniało, co odwaliłeś w drugiej liceum na religii... co powiedziałeś...
     - Co powiedziałem?
     - No że Bóg musi być jebaną hermafrodytą, która najpierw sobie obciągnęła, pomemłała spermę w japie, w srom napluła i ze sromu Adama i Ewę wysrała... czy coś w ten deseń.
     - A, rzeczywiście...
     Kolejna reklama przedstawiała najnowszy hit ze sprzętów AGD - robota kuchennego o sztucznej inteligencji pięciolatka, przez co, poza profesjonalną pomocą w codziennym gotowaniu, odkurza, wywiesza pranie, myje naczynia, wyrzuca śmieci, a nawet kosi trawę, odśnieża i głosem Krystyny Czubówny czyta bajki na dobranoc twym pociechom. Dzięki specjalistycznej stalowej budowie, przypominającej żyrafę miniaturową z dodatkowymi kończynami szyjnymi, pięciopalczastymi, urządzenie nie ma problemu z jakimkolwiek terenem domowym. Wystarczy wgrać na dysk twardy uproszczony plan budowy swego gniazdka, z zaznaczeniem na czerwono niezbędnych do jego pracy tworzyw, i voila, ruszyła maszyna, już nic nie zatrzyma, co wpadnie pod koła, to uciec nie zdoła! Hola!
"GIRAFFAX 523 - wyręczy cię z udręki".
     - Pamiętasz jak w wakacje byliśmy we Wro i szliśmy akurat bocznymi uliczkami rynku zmotać haszysz?
     - No?
     - Była jakaś impreza w centrum. I wtedy rzuciłeś, że dziś na rynku będzie śpiewać Britney Spears. "Britney Spears?", zdziwiłem się, bo dawno typiary ani nie widziałem ani nie słyszałem, a co dopiero na wrocławskim rynku...
     - No... było tak... i zaraz, kurwa, potem...
     - ...z hotelu Art, będącego w tamtym momencie tuż przed nami, wyszła Britney z ochroniarzem, zerknęła zdziwiona na dwójkę ludzi stojących przy wejściu, potem na nas... i poszła śpiewać na rynek... Bukak ostatnio o tym mówił... Jak to się nazywa?
     - Czekaj, bo nie pamiętam, kurwa... I nic dziwnego, że zerknęła zdziwiona na tę parkę, bo wyglądali tak, jakby debil był 40-letnim prawiczkiem, który po usłyszeniu od laski "Jestem mokra", stwierdził "Ja wysuszę!" (w istocie, panicz w gal odziany pod pachą prawą trzymał lewe kolano swej wybranki równie wystrojonej, dmuchając i chuchając w łona okolice) Czekaj... Coś, kurwa, na "s" chyba... Zaraz sobie przypomnę.

     Minuta do siódmej zero zero.  
     Może i żaden z nich się do tego nie przyzna, ale i jeden i drugi śledzą "Po Pytaniu Przy Śniadaniu" kiedy tylko mogą. Na nic ich niechęć do telewizji. Nic dziwnego. Ich oblubienica została gwiazdą. Muszą ją podziwiać. I chcą, przede wszystkim. Właśnie zaczynają...
     Jeszcze trzy lata temu Saranella była pogodynką w jeleniogórskiej telewizji kablowej. W międzyczasie robiła licencjat z dziennikarstwa i oczekiwała czegoś więcej od swej pracy. Któregoś dnia, zaraz po pogodzie, wypowiedziała umowę z dwutygodniowym wyprzedzeniem, i przez ten czas szukała stażu w którejś z telewizyjnych stacji warszawskich. I znalazła. Posadkę garderobiany prezenterki państwowej telewizji publicznej, będącej niezwykle szalbierczą celebrytką, uzależnioną od alkoholu, kokainy i liczby polubień jej wpisów na fejsie, insta i twitterze. Stan fizyczny i psychiczny kobieciny miał się coraz gorzej, toteż jeleniogórzaninka po cichu liczyła, że ze względu na swą wiedzę, usposobienie i pewność siebie, zajmie w końcu miejsce tej sławnej pindy. I tak też się stało, choć nie obyło się bez perturbacji...
     Jej główny przełożony, będąc ździebko przypartym do muru ze względu na niespodziewany brak prezenterki, gdy grunt walił mu się pod nogami (transmisja na żywo miała się zacząć za dwadzieścia trzy minuty), nie przyjął Saranelli szybciutko z otwartymi ramionami, a szybciutko z rozpiętym rozporkiem.
     - Jest cały twój, dziecino... - wysapał oblech przez zęby, rozciągając się na fotelu biurowym. Niewiasta potraktowała sytuację z jak największą powagą, informując początkowo delikwenta, że ten jej nie pociąga w sposób żaden, by ostatecznie wziąć napletek do ust, tylko na sekundkę, sekundeczkę, sekundunię, i mocno uzębieniem swym go przegryźć, wypluć żylasty fragment do Szefa Wszystkich Szefów z kawą i zatamować obfite krwawienie spranymi slipami w groszki, będącymi jak najbardziej pod ręką.
Jakież było jego zdziwienie, gdy parę chwil później debiutująca gospodarz programu prowadziła po raz pierwszy "Po Pytaniu Przy Śniadaniu" w taki sposób, jakby robiła to od lat! Zdumienie małżonki prezesa PTVP (Państwowej Telewizji Polskiej) było z grubsza jednakoż obfitsze.
     Powracając do dzisiejszości...
     - Rozpoczynamy "Po Pytaniu Przy Śniadaniu". Saranella Saranilla, kłaniam się państwu. Naszymi pierwszymi gośćmi są pani Ewa Loka - psycholog, Angela Kowalsky - finalistka piątej edycji "Głuchoniemoniewidomy szuka żony" oraz cudowne dziecko naszych czasów, geniusz, akrobata i poeta - dziesięcioletni Iwo Maczek. Witam panie, witam pana. Dziś w programie porozmawiamy o tym, jakich kobiet nie lubią kobiety, o tym, jak poradzić sobie z falą hejtu w dzisiejszych czasach oraz o tym, czy nasz system edukacji zmienił się na lepsze czy gorsze... - prowadząca usiadła na swym fotelu vis-a-vis sofy, na której siedzieli już zaproszeni. Między nimi błyszczała lakierowana ława dębowa, a na niej micha pomarańczy i cztery szklanki wody. Wystrój studia był typowy dla telewizji śniadaniowej, czyli schludnie, czysto i kolorowo.
     - Zanim jednak zaczniemy, mamy dla państwa małą niespodziankę. Z naszym studiem połączył się właśnie Saturnin Miłosławski i ma nam coś ciekawego do powiedzenia... Saturnin?
     - Dzień dobry, Saranello, dzień dobry państwu - przywitał się młody dziennikarz, stojący w jednym z warszawskich supermarketów przy lodówce z mrożonkami, trzymając w jednej ręce opakowanie malin, w drugiej mikrofon. - Maliny! Owoc prawie idealny? Jak najbardziej. 
Szacuje się, że co piąta malina na świecie pochodzi z Polski. Zawierają w sobie mnóstwo witaminy C i ponad sto różnych olejków eterycznych. Niskokaloryczne, idealne do diety odchudzającej, jak i wysokiej gorączki, bo działają napotnie, drodzy państwo. W tym okresie świeżych już nie dostaniemy, ale mrożone też zdrowe. I końcowa dygresja, ludzie zatrudniają zwierzęta, żeby typowały wyniki rozgrywek tegorocznych igrzysk olimpijskich. Zatrudnia się krowy, alpaki, chomiki, świnki morskie, ośmiornice, psy i koty. My dzisiaj... - reporter wsadził maliny z powrotem do chłodziarki i wraz z operatorem przeszedł na drugi koniec alejki, gdzie czekał już na niego parzystokopytny ssak trawożerny, wielbłądowaty, maści białej, podcięty na pudla, jęczący przyjaźnie - ...mamy alpakę. Czy Polska ma jakieś szanse? Pod koniec programu będą państwo świadkami tego historycznego losowania. Zapraszam!
     - Dziękujemy, Saturninie, powrócimy do ciebie w odpowiednim czasie. A teraz... Jakich kobiet nie lubią kobiety? - zapytała Saranella, zwracając się do gości, choć przede wszystkim do pani doktor.
     - Prawda jest taka, że gdy kobieta nie lubi samej siebie, ma kompleksy i jest pełna zawiści, przekładać się to będzie na relacje z resztą kobiet. - oznajmiła Ewa.
     - Kobiety nie lubią atrakcyjnych kobiet przede wszystkim! - dodała Angela.
     - Przepraszam bardzo, ale czy to znaczy, że atrakcyjne kobiety nie mogą nie lubić kobiet nieatrakcyjnych? - podpytał zdziwiony Iwo - Tu raczej o kwestię charakteru chodzi, nieprawdaż?
     Skusze przypomniała się właśnie upojna chwila z przyjaciółką, tuż przed wyjazdem do stolicy, kiedy to leżeli nadzy w jego łóżku, a on skubał ustami jej szyję, dłonią zaś gładził pajęczy kopczyk łonowy, by po chwili wyszukać wskazującym łechtaczkę. Szybko pocałowała go w usta, poczynając głębiej oddychać.
     - Kocham cię - wyszeptał z jej językiem przy swoim i objął ramionami. Spoili się brzuszynami i piersiami, by za moment wniknąć w siebie doszczętnie. Gdy już wszedł, zaczął od spokojnych i finezyjnych ruchów okrężnych, w trakcie których połykali się wzrokiem.
     - Kocham cię - powtórzył.
     - Przestań - odpowiedziała, po czym jęła się wić szybko i zaciekle. Czuł, że dojdą w tym samym momencie. I doszli. Kiedy po wspólnym szczytowaniu spoczęli w pięknym odprężeniu, studiujący powielił po raz trzeci dwa magiczne słowa, na co ówczesna pogodynka zareagowała szczerym chichotem. Co zrobić? Zawsze to powtarzał, gdy z którąś spał. Uważał, że na to zasługują. Wszystkie - dobre słowo i orgazm. Czuł w tym nawet jakiś etos.

     Miętkiemu również zebrało się na wspominki. Miało to miejsce dwa lata temu, zaraz po jego powrocie z Londynu, gdzie wyjechał za chlebem, a został kloszardem, którego zgwałcono oralnie. Męska duma znacznie tam ucierpiała, podobnie jak pewność siebie i dystans. Teraz jest z chłopem w porządku, lecz wówczas była tragedia. I to w trakcie tej tragedii Saranella zaprosiła go do siebie na noc, z żalu zapewne, tak przynajmniej przypuszczał. Co więc pozostało korposzczurowi po tamtej wizycie? Zapisał to w pamiętniku. Poniższa notatka była pierwszą i ostatnią:
     1. Kiedy kobieta zaprasza cię do siebie na noc, wspominając wcześniej o tym, jak to na jej nastrój wpływają tabletki antykoncepcyjne, wiedz że coś się dzieje.               

     2. Kiedy kobieta w trakcie seansu uroczego filmu, który sam zaproponowałeś, zamyka oczy, nadyma usta i uśmiecha się, wiedz że coś się dzieje.
     3. Kiedy kobieta otwiera się przed tobą, częstuje cię swym winem, pokazuje gusta muzyczne i porywa do tańca, nocą, parę metrów od sypialni, wiedz że coś się dzieje.
     4. Kiedy kobieta pozwala ci spać przy jej boku, na łyżeczkę w zasadzie, wiedz że coś się dzieje.
     5. I wykorzystaj to tak, do kurwy nędzy jebanej, by każdy był zadowolony, wiedząc że coś się dzieje.
     Młody biurokrata nie uprawiał wtedy seksu ze swą miłą. Przeleżał całą noc w nią wtulony, pocąc się sowicie i uważając, by wzwód nie tykał jej pośladków. Była to jedna z najpszyjemniejszych chwil spędzonych z kobietą w jego dotychczasowym życiu. 

     - Wiesz, że filmik z tej akcji na religii jest wciąż gdzieś na necie?
     - Co, kurwa? Gdzie?
     - Na YouTube. Łasic z Bucefałem wrzucili zaraz po zajęciach. Ma kilka tysięcy wyświetleń, ziom.
     - Kilka tysięcy wyświetleń to sporo. Musiał mieć chwytliwą, kurwa, nazwę.
     - Miał. "Gównodupacyckicipachuj", pisane razem.
     - Wow... Ja pierdolę, jak się to nazywało?
     - Coś na "s".
     - Tyle to, kurwa, wiem...
     Pogadanka o tym, za jakimi kobietami nie przepadają kobiety właśnie dobiegła końca. Napiętnowane zostały kobiety złe, a wyniesione na piedestał kobiety dobre. Można było przejść do następnego pytania. Zanim Saranella je zadała, zapytała siebie na szybko, czy ma przy sobie pendrive'a z planami budowy HAARP'u. O szesnastej miała się widzieć z przedstawicielem władz mongolskich, które to chciały na ojczystym terenie mieć w końcu swoją maszynę do kontroli pogody. Jeśli go rzeczywiście zapomniała, będzie musiała zrezygnować z wywiadu do "Twej Kompanki", najsłynniejszego polskiego tygodnika dla kobiet, który miał się odbyć o trzynastej. 
Włożyła palce do kondomierki swych dżinsów. Jest! Mogła wrócić do programu.   
     - Więc jak to jest z tym hejtem? Angela? Masz w tym doświadczenie, prawda? Może opowiesz nam o tym nieco - podjęła temat Saranella, zgrabnie chwytając szklankę wody z ławy, by upić z niej łyczka na rozruch głosu.
     - No w trakcie programu zaczął się hejt. Hejt na ulicach, hejt w gazetach, hejt w internecie. Czytałam i słuchałam to wszystko, ale się nie przejmowałam. Program trwał, a ja byłam sobą, chciałam być sobą, i w końcu hejt się skończył, a ja byłam sobą, chciałam być sobą i jestem sobą. I widzowie mnie pokochali. I dlatego tu jestem. I cieszę się, że mogę o tym powiedzieć tutaj teraz. Wydaje mi się, że wyczuli to w odcinku, kiedy naszym zadaniem było wykąpać Jarka, kiedy zobaczyli, że na mój dotyk reaguje najlepiej, kiedy zobaczyli, że jestem skromna i spokojna tak naprawdę, a nie jak w poprzednim programie... - tłumaczyła wytapetowana lambadziara skromnością i spokojem w oczy bijąca.

     - W poprzednim programie? - zapytał Miętki telewizor.
     - Przecież to ta szmata z pierwszego sezonu "Paczki z Wawy", puszczała się ze wszystkimi i robiła wszędzie awantury najebana, ciągle srając i rzygając pod siebie.
     - Rzeczywiście! Oglądaliśmy to w gimnazjum! Kiedy to było?!
     - Nabij lepiej buzałę - zaproponował Skucha, po czym dalej głowił się nad słowem na "s", nie słuchając, co tam w pudle pierdolą.
     - Nabijam - rzucił szybko niepoprawny romantyk i rozpoczął proces nabijania fajki wodnej marihuaną. Wyjął cybuch, zapałką wygrzebał do popielniczki spopielone pozostałości po poprzednim nabiciu zeń, chwycił palcami rozkruszonego boba zmieszanego z tytoniem, leżącego na stoliczku, i włożył go do cybana, którego następnie umieścił z powrotem w bongosie - był to unikatowy model "Oko Proroka", szklany, z dodatkowymi stoperami na lód i podwójnymi dyfuzorami kopeć oczyszczającymi, o którego dopóty dbano z pieszczotliwą pieszczotliwie pieszczotliwością, dopóki nie zbił się za dwa, trzy tygodnie.
     - "Zjednanie"? - zapytał sam siebie kawalerki właściciel tuż przed odpaleniem faji i ściągnięciem sowitej chmury.
     - Na "s", kurwa! Na pewno na "s"... - podniósł głos porywczy studencina.
     Pięć godzin później. Saranella odwołała właśnie wywiad i relaksuje się w słuchawkach na wersalce w swej garderobie z zapętlonym "Co z tobą mała" Santorowej w remiksie Skarbów. 18 lipca ubiegłego roku, kiedy to pod Paryżem szkoliła a propos kontaktu z mediami Priscillę Ludosky i Erica Drouet, głównych przedstawicieli Żółtych Kamizelek, algorytm YT podpowiedział jej ten kawałek, który miał wówczas tylko dwadzieścia trzy wyświetlenia. Od razu pokochała jego pogodną, taneczną energię, kliknęła "Lubię to" i od tamtej pory z chcęcią do niego wracała, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych. Teraz, po dzisiejszej transmisji, też nie było za ciekawie. Głośne pukanie do drzwi. Dziewoja wyciąga słuchawki z uszu i otwiera. Wtem, popychając bestialsko prezenterkę na ścianę, do środka wparowuje wysoki dżentelmen (jak się później okazało, był to Karl von Habsburg, potomek austriackiej rodziny królewskiej, członek Klubu Bilderbergów, aktywny Rycerz Maltański, czyli członek działającego pod przykrywką organizacji charytatywnej Suwerennego Rycerskiego Zakonu Maltańskiego, watykańskiej tajnej policji, zwalczającej wszelakie społeczne wytwory, ograniczające wszechwładzę papieży, która w Polszy służy nadwyraz aktywnie), zamyka szybko wejście na klucz i wyciąga okazały nóż z rękojeścią w kształcie krucyfiksu zza pazuchy. Saranella uśmiecha się zawiadacko pod nosem, wkłada słuchawki z powrotem do swych małżowin, bierze głęboki wdech i przyjmuje pozycję bojową. Brzydziła się odbieraniem życia, dlatego nigdy nie atakowała pierwsza, prowokowała najwyżej, kiedy sytuacja tego wymagała. "Co z tobą, mała? Wyglądasz całkiem nie ta sama. Co ci się stało? Ktoś zabrał ci, co najpierw dał?" śpiewa Irena, a napastnik, niczym mięsożerca na roślinożercę, rzuca się na ofiarę, machając oszalale swą bronią białą, trzymaną w prawicy, co jeleniogórzaninka przechwytuje w krzepkie dłonie i łamie ciemiężycielowi nadgarstek tak, że przebijająca skórę kość ląduje w moment wielokrotnie w jego czole, nie przebijając go wszak na wylot. 
"Tyle widziałam, że dzisiaj mogę zaśmiać się. Chodź tutaj, mała, na pewno nie jest aż tak źle". Wrzask i zaskoczenie. Zamroczony mężczyzna osuwa się na stanowisko charakteryzatorskie, strącając na ziemię wszystko, co nań stało, by po chwili otrzymać cios w głowę okrężnym kopnięciem goleniem, paść na glebę i ostatkiem sił próbować chwycić zdrową ręką leżące nieopodal ostrze. Widząc to, Saranella miażdży mu butem krocze kilkoma szybkimi stąpnięciami. "Widzisz, no, widzisz, tak jest urządzony świat, że czas ucieka nazbyt chyżo. Cios ukryje zawód, uśmiech albo krzyk, choć każdy jest kowalem swojego losu. Życie, życie jak alkohol wchodzi w krew i warto je używać nałogowo. I znów kwitną kwiaty, lecą liście z drzew i zaczynamy wciąż na nowo". Agresor trzęsie się w konwulsjach bólu, trzymając lewicą pozostałości jąder, zaś głęboka rana na obliczu maluje na czerwono mu twarz całą. By oszczędzić śmierci w męczarniach, ekspogodynka skręca mu chybko kark, po czym podnosi krucyfiksowy sztylet i zdyszana kładzie się z powrotem na wersalce. Przyglądając się broni, mającej skreślić ją dziś z tego świata, zastanawia się, czy powodem ataku była poranna audycja. "W sekundzie jednej, zaraz, dziś. Przekreślić wczoraj, chwilą żyć. No co ci się stało, mała?". 
W istocie, bez ochyby.       
     Ze względu na rewelacyjne wyniki w nauce, skrupulatność i systematyczność, Saranella zdała maturę pod koniec pierwszej klasy liceum. Maksymalna ilość rozszerzeń i języków - wszystko na 100%. Jakież było zdziwienie w niej zauroczonych i zakochanych, kiedy oznajmiła, że wyrusza w podróż po świecie i nie wie, kiedy wróci, i czy w ogóle. Zaczęła od USA, Langley w stanie Wirginia, gdzie zatrzymała się u swego stryjka, rządowego mikrobiologa, zajmującego się mutowaniem wirusów. Wuj, zaskoczony dojrzałością, elokwencją i sprytem swej bratanicy, załatwił jej wejściówkę na wykład o bezpieczeństwie na świecie w centrali CIA. Siedemnastolatka miała swój pogląd na ten temat - uważała że to władza stworzyła terroryzm, by obywatele, w imię bezpieczeństwa, stopniowo rezygnowali ze swej wolności, a 11 września był wyreżyserowaną rządową szopką, mającą na celu rozpoczęcie tego procesu. Starała się nie wychylać na prelekcji, jednak jej wypowiedzi i pytania zaskoczyły prowadzących do tego stopnia, że zaraz po zakończeniu wystąpienia, dostała angaż w agencji. Doszła do wniosku, że jakoś to przeżyje i postara się wszystko poukładać tak, by wyszło na jej, pomimo tego że każdy szpieg wie, kogo szpieguje, lecz nie wie, kto szpieguje jego. Pół roku zajęło jej nauczenie się niezbędnej papierologii, nabranie umiejętności korzystania z broni palnej i białej oraz opanowanie Krav Magi, Muay Thai i Kapu Kuialua, co niezwykle zaskoczyło jej nowych pracodawców. Z jednej strony, był to pracownik idelany, z drugiej jej potencjał mógł wpłynąć nie tylko na losy Stanów Zjednoczonych, a całego globu. Wysłali ją więc z powrotem do ojczyzny, by tam w stanie uśpienia czekała na dalsze instrukcje, związane z przypilnowaniem amerykanizowaniu się państwa polskiego. Zanim Saranella wróciła do Polski, zwiedziła kolejno Kanadę, Meksyk, Kolumbię, Kubę, Chile, Brazylię, Argentynę, Islandię, Anglię, Holandię, Belgię, Francję, Hiszpanię, Grecję, Rumunię, Chiny, Rosję, Izrael, Indie, Japonię, Australię i Nową Zelandię, w których to nawiązała niespodziewanie przyjacielskie stosunki z (kolejno) CSIS, CISEN, DAS, DGI, ANI, ABIN, SI, Greiningardeild Varnarmáladeildar, MI6, AIVD, ADIV, DRM, CNI, EYP, SRI, Guojia Anquan Bu, SWR RF, Mosadem, IB, Naichō, ASIS i NZSIS. W tych państwach mogła czuć się bezpieczna, a żadna z agencji nie podejrzewała, co rodzi się w głowie świeżutkiego szpiega. Gdy już wylądowała w kraju nad Wisłą, jej przyjaciele byli właśnie świeżo po maturze i spędzali ostatnie wakacyjne lato w swoim życiu. Niewiasta postanowiła spędzić je razem z nimi, by potem zacząć licencjat z dziennikarstwa, pracując gdzieś przy okazji. Nie interesowała ją w żadnym stopniu Agencja Wywiadowcza, twierdziła że działanie na tym froncie jest zbyt niebezpieczne. Nie miała też aż tyle tupetu, miała za to szczere i niczym nieskrępowane parcie na szkło.
     Wracając do telewizji śniadaniowej naszej agentki w teraźniejszości, temat hejtu zakończył się. Nadszedł czas na system szkolnictwa, o którym miało wypowiadać się genialne dziecko Polski, Iwo Maczek, mający w portfolio doktorat z filozofii, inżyniera z fizyki kwantowej oraz dziesięć tomików poezji, przetłumaczonych na czterdzieści cztery języki, dziesięciolatek, syn światowej sławy malarki i artystki cyrkowej oraz wybitnego antropologa.
     - Ziom, czy to nie była przypadkiem "synchroniczność"? - spytał Miętki.
     - Wiesz co, może i to, kurwa, była "synchroniczność", ale pewny nie jestem. - odpowiedział Skucha. Zadżumieni kolejnymi buchami panowie nie odwracali wzroku od odbiornika.
     - Nasz system edukacji... - zwróciła się Saranella do Iwa - Co nowy rząd, to nowe zmiany. Mieliśmy gimnazja, teraz znów ich nie ma. Jak na przestrzeni lat się to zmieniło? Ty już dawno swą edukację szkolną masz za sobą... Miałeś w ogóle styczność ze szkołą jako taką?
     - Przez chwilę... Tak... I nie wspominam tego za dobrze. Powiem państwu w czym jest problem... Jest okazja, więc mogę, czyż nie?
     - Ależ proszę bardzo, Iwo, po to tu jesteśmy, nie krępuj się.
     - Nie będę się zatem krępował. I proszę mi, bardzo proszę, nie przerywać, ja nikomu nie przerywałem... Podstawowym problemem edukacji, nie tylko w Polsce, lecz i na całym świecie, jest to, iż szkoła szkoli, nie uczy. Szkoły tradycyjne przypominają mikrowięzienia, w których krępuje się dziecko umysłowo i fizycznie, temperuje ich wyobraźnię oraz stosuje się akty psychicznego terroru w formie uwag i złych ocen. Bez takiej szkoły ludzie nie byliby jednak w stanie pójść do swych bezsensownych prac, które działają na podobnej zasadzie jak szkoła właśnie.
     - Nie zgadzam się z tobą, Iwo. - rzuciła stanowczo pani psycholog.
     - Ja też się nie zgadzam. Szkoła uczy... - dodała Angela.
     - Proszę dać mi skończyć... Widzicie państwo, celem społeczeństwa nie jest stworzenie jednostki twórczej, harmonijnej i zdrowej umysłowo, a stworzenie robota, naśladującego społeczeństwo w jego logicznych i nielogicznych aspektach. A wciąż żyjemy w czasach, w których jedna horda samców morduje inną hordę samców, zazwyczaj w celu wspólnego dobra, o które walczą obie strony konfliktu, zabijając przy okazji niewinne kobiety i dzieci. A w wychowaniu, narodowości, poglądach i tym, jak bardzo przez media zostały zmanipulowane, obie strony mają rację. Czyż to nie obłęd? - pytał Iwo w telewizorze.
     Dwóch kumpli spojrzało po sobie, by upewnić się tylko, czy to, co słyszą, to rzeczywiście to, co słyszą. Takiej wypowiedzi bowiem nie słyszeli dawno, i to w publicznej. Kurwa mać, gnojek ma jaja. I łeb.
     - Co więc jest przyczyną, drodzy państwo? - ciągnął dalej urodzony w 2009 - Już mówię. Trzy największe religie, wielbiące Boga samca - judaizm, chrześcijaństwo i islam, które mają bezpośredni wpływ na dzisiejsze bombardowania, terror i mnogość rozlanej krwi. Tak, drodzy państwo, nie łatwo jest to słyszeć, zwłaszcza że żyjemy w państwie wyznaniowym, a krzyż to u nas niemal godło. Ponadto, w tym całym wojenno-religijnym galimatiasie, jesteśmy karmieni trującą chemią i produkujemy trującą chemię, a życie Ziemi, kobiety, jest wciąż deprecjonowane cywilizacją patriarchalną. Chciałbym zaraz zaprezentować państwu mój bunt wobec dzisiejszego stanu rzeczy. Pojęcia nie mam, ilu widzów nas teraz ogląda, ale bardzo możliwe, iż niewielka część z nich dozna zaraz uczucia "synchroniczności".
     Miętki i Skucha spojrzeli po sobie po raz kolejny, zszokowani tym razem. Czy się przesłyszeli czy rzeczywiście łepek powiedział o tym, nad czym zastanawiali się od ostatnich kilkunastu minut?
     - "Synchro"-czego? - to Agela.
     Techniczni w reżyserce mieli niemałą zagwozdkę. Gdyby to, co przed chwilą usłyszeli nie zostało wypowiedziane przez ulubieńca Polski, już dawno zostałoby przerwane przepowiadającą przyszłość alpaką chociażby. Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy, ale cóż... doszli do wniosku, że to tylko telewizja śniadaniowa, nie dziennik informacyjny, tam Iwo dostępu, na szczęście, nie miał, 
niech więc gada, może potem jakoś to przemontują, by kontrowersyjne zbyt nie było i wrzucą w neta, żeby państwowej publicznej wyświetlenia podbić.
     - "Synchroniczność" - wyjaśniał poeta między innymi - to zbiór znaczących zbiegów okoliczności, w którym "umysł" i "materia" są od siebie nierozróżnialne. Jung przypisywał je tak zwanemu "psychoidalnemu" poziomowi psychiki. A nawiązuję do tego, gdyż mój sprzeciw został zainspirowany buńczucznym zachowaniem pewnego licealisty na lekcji religii sprzed kilku lat, pozornie nic nie znaczącym, a inspirującym niezwykle, być może ktoś z jego klasy albo ktoś znający to video nas teraz ogląda, być może ktoś ostatnio pomyślał o tym, o czym zaraz powiem, albo myśli teraz... Niesforny uczeń spojrzał na całość logicznie i biologicznie, i stwierdził, że Bóg musi być hermafrodytą, która wzięła do ust swe nasienie, by za ich pomocą siebie zapłodnić i urodzić pierwszych ludzi. Nie wiem, czy są państwo w stanie to sobie wyobrazić, dlatego zaraz to zademonstruję. I pamiętajcie, jesteśmy Bogami... - przypomniał na koniec Iwo, po czym ściągnął momentalnie spodnie wraz z bielizną, stanął na rękach na środku ławy, wygiął nogi z tułowiem w ten sposób, iż omalże od razu trafił penisem do swych ust, by po chwili zahaczyć dłonią o jedną ze szklanek, rozlewając zawartość i poślizgnąć się widowiskowo, co pociągnęło za sobą niefortunny upadek i skręcenie sobie karku.
     - Dał radę! - dywagowali jedni.
     - Ale za jaką cenę... - rozprawiali drudzy.
     
Jaja leżały mu na brodzie. Wszyscy obecni w studiu nie zdążyli zareagować w odpowiednim momencie, w reżyserce również - dopiero po upadku transmisja została przerwana, zastępując "Po Pytaniu Przy Śniadaniu" dokumentem antyinvitro, by po nim powrócić do losowania wyników Polski na tegorocznej olimpiadzie, dokonywanego przez alpakę. 
     Bukak, jak się okazuje, kolejny fan Saranelli, nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Nie sądził, że sprawy potoczą się w ten sposób. Wiedział, że są coraz bliżej tego, co chcą osiągnąć, tylko czy miła jego nie będzie teraz zagrożona jeszcze bardziej?
     Już poza wizją, opiekunka Iwa, której starość nie oszczędziła, wyła wniebogłosy, próbując reanimować chłopca, do akcji ratunkowej przyłączyła się Saranella, Ewa siedziała niczym sparaliżowana, zaś Angela zwróciła na siebie poranny posiłek i zażądała nowych ubrań od kostiumografki. Czekających na swoją kolej kolejnych gości czekał niemały zawód - reszta zdjęć odwołana definitywnie, więc albo wrzucą ich do następnego odcinka albo w ogóle z nich zrezygnują, nie wiadomo, cholera jasna. Mimo emisji na żywo, obawiano się zamiecenia sprawy pod dywan, jednak jeden z operatorów kamery zdążył wrzucić całą wypowiedź małego fenomenu do sieci, co w ocenzurowanej wersji emitowały później komercyjne kanały informacyjne. Z powodu zamieci, większość szkół była zamknięta w ów dzień, więc dzieci zasiadły rano do śniadania z rodzicami przy telewizorze, by dowiedzieć się od nich, co robić w domku, kiedy tatuś i mamuś będą w pracy. Odsetek dorosłych wraz z pociechami, ufających PTVP, wpadło w niemałe osłupienie tego poranka podczas śniadanka. Całe zdarzenie nazwano potem "Gibkim Maczkiem".
     Póżnym popołudniem zamieć ustała, a temperatura wzrosła do 5 stopni Celsjusza, czyniąc zaśnieżone królestwo polskie ochlapłą ciapają blaskiem słońca maźniętą. Internauci cytowali wtenczas jeden z wierszy Iwa, "Ma Auro" - "W dniu wczorajszym Lato, Chwilę temu Zima, Chwilę później Jesień, W dniu jutrzejszym Wiosna."
     Nikt się nie spodziewał, że rozejdzie się po całym świecie tak szybko - "Gibki Maczek" stał się nieszablonowym tematem wykładów profesorów dziennikarstwa, socjologii i kryminologii. Zastanawiali się oni między innymi nad potrzebą szybkiego podejmowania decyzji, co do emitowania bądź nie, scen mogących mieć drastyczny wpływ na widza. Nikt też nie był w stanie stwierdzić, czy było to samobójstwo zaplanowane czy przypadkowe.
     Czterdzieści dwa lata później, na cześć "Gibkiego Maczka", powstaje nowa dyscyplina sportowa na igrzyskach olimpijskich, druga, po ringo, oficjalnie polska, pierwsza w historii ekskomunikowana, zrzeszająca wszelakie seksualne preferencje ludzkości, urastająca do aktu heroizmu i odwagi, zaliczana do ekstremalnie ekstremalnych w ekstremalności - "Bieg rękoma przez płotki podczas samofellatio". Ma tylu samo zwolenników, jak i przeciwników, a relacje zeń są dostępne w Internecie tylko i wyłącznie za wykazaniem pełnoletności oraz w telewizji po dwudziestej trzeciej.  

poniedziałek, 7 stycznia 2019

"BUKKAKE" (1/5)



Są wesołe konstytucje,
Które mają jeden cel
 
Chcą obalić rewolucję,
Ale my to mamy gdzieś
Dokładnie tam

Lech Janerka - "Konstytucje"


Gdzie nie masz siły
I świat niemiły
Klinocie drogi
Mój dom ubogi
Oddany Tobie
Ulubuj sobie!


Jan Kochanowski


Wojna nikogo wielkim nie czyni.
Świetlistymi istotami jesteśmy...
nie tą surową materią.

Rób albo nie rób. Prób nie ma.
Musisz poczuć otaczającą cię Moc.
By dotrzeć do celu,
prostą ścieżką nie pójdziemy.

Mistrz Yoda


Legalize it
Don't criticize it
Legalize it, yeah, yeah
And I will advertise it


Peter Tosh - "Legalize It"


W głębi duszy jesteśmy wędrowcami.
Chcemy być w ciągłym ruchu.
Iść dalej, by zobaczyć więcej.
Ruszaj w podróż życia nowym Renault.
Skorzystaj z wyprzedaży rocznika.
Teraz modele Renault z oponami zimowymi.

"Renault - Passion For Life"





     Rozstawali się już, żeby nie skłamać, dokładnie w dokładności swej dokładnej, sto czterdzieści dwa razy, schodzili zaś sto czterdzieści cztery. Według niego. Według niej nie byli ani razu razem. Jeszcze. Cóż, nikt nie powiedział, że będzie łatwo, toteż łatwo nie było, łatwo nie jest i łatwo nie będzie. Zupełnie jak w życiu, dlatego w tej chwili Miętki nie miał pewności, czy z Saranellą są już razem czy już nie, są jeszcze razem czy jeszcze nie, wiedział jednakoż, iż któregoś dnia z etapu "para" przejdą w końcu na "wespół zespół we w spół, trwanie, wieczność, bycie". Albo nie.
     Nieważne. Ważne natomiast jest to, ile dostępnych środków ma na swym rachunku bankowym. Mijał właśnie jedenasty dzień od otrzymania wypłaty, a od dni czterech Miętki dryfuje w rzeczywistościach kątów napotykanych dnia codziennego z tym nieprzyjemnym uczuciem niepokoju, przeszywającym jego ciało od stóp do głów, co to powstrzymuje od przysiadu przed komputerem, odnalezieniem prawidłowej www stronicy, wtłoczenia NIK-u w tabelkę pierwszą, hasła w tabelkę drugą, wciśnięcia "Enter" i dojrzenia elektronicznego stanu konta swego, tudzież klasycznie z pomocą karty bankomatowej w bankomacie banku swego, kiedykolwiek na zewnątrz.
      Dziś nastał ten dzień, wybiła ta godzina. Po wcześniejszych ekscesach wieczornych odbytych w jeleniogórskim Trójkącie Pubudzkim, rozpoczętych piwkiem w Walecznym Sromie, ugruntowanych łychą w Studni Barabasza i zfundamentalizowanych wódką w Jeleniu z Żelaza, ledwo co na nogach się trzymając, Miętki doczołgał się do bankomatu banku swego, by z rzeczywistością w szranki stanąć. Wygrzebał z kieszeni damski portfel, znaleziony pół roku wcześniej na ulicy, do roboty w drodze (najlepszy, jaki kiedykolwiek posiadał), opluwając uprzednio sobie, w sposób iście widowiskowy, buta gęstym glutem śliny alkoholowej w rozmiarze okazałym, 
wyjął kartę bankomatową i korzystając błędnym okiem z pomocy "wskaźnika świetlnego miejsca wprowadzenia karty", znajdującego się w "okienku wprowadzenia karty", włożył ją delikatnie w szmalmaszynę.
     Oczekując na "sprawdzanie karty", młody pracownik korporacji, który jeszcze trzy lata temu sprzedawał buty w galerii handlowej, pierwszy raz w życiu zaczął studiować budowę tegoż tworu. Był to klasyczny model Diebold 1077ix, który nic mu tak naprawdę nie mówił. Chłop nie miał bladego pojęcia o nazewnictwie maszyny, więc pijaniutki sam sobie ponazywał, co mógł i co chciał - logo, światełko, klawiaturka, monitorek, kamerka,
 cipka na kartę, dupka do szmalu, i tyle, czegóż chcieć więcej? Saranelli! Wróciła do niego właśnie teraz. Musiała? Musiała. W myślach? W myślach. Materialnie nie ma opcji. W 2005 roku, kiedy byli dziewięciolatkami, zbudował jej domek na drzewie, nie w samym parku, a nieopodal, by pasztetu nie było. Wyszedł jak wyszedł, lecz intencje się liczą, a te odebrane pomyślnie nie zostały, gdyż jak już się odważył zagadać i przyprowadził dziewczynkę pod drzewko z jej domkiem, to domku nie było i kiedy tak stał załamany pod topolą swą i wpatrywał się w to, co pozostało, podświetlone słońca promieniami zdewastowane zgliszcza jego ciężkiej pracy wyrzuciły z siebie niebłahą drzazgę, która wbiła mu się w policzek. Saranella była wrażliwą dziewczynką jeszcze wtedy, więc na widok ciała obcego w buzi Miętkiego, rozpłakała się i pobiegła do domu. Planował zbudować domek jeszcze raz. Nie zbudował.
     Dziś minąłby mu rok i dziesięć dni od kiedy ostatni raz walił czecha. Minąłby, gdyby we wrześniu nie skusił się na kreseczkę w piwniczce u poznanych dnia tamtego ziomeczków w trakcie motania palenia. Miejsce, w którym Miętki słabość okazał było przecudowną obskuriozą, piwniczym rajem czasu wolnego, czasu zastygu, czasu spotkań, podwórkową bazą dzieciaków z okolic, której wystrój wnętrz, poza wiecznym syfem wszędobylskim, składał się mniej więcej z rozpadającej się kanapy beżem aż bijącej, trzech obmierzłych foteli maści przegniłego seledynu, leżaka starej daty, dwóch taboretów i stoliczka po środku. O całej gamie plakatów przeróżności przedstawiających na ścianach porozwieszanych w nieporządku (większość dodatkami do Bravo była, z końcówki wieku XX i początku wieku XXI), też wspomnieć należy, a zwłaszcza o CJ Parker rozkraczonej na plaży piaszczystej, ocean za sobą mającej, kusząco bobrem święcącej, akurat vis a vis do drzwi wejściowo-wyjściowych. W ośmiu słowach - Miejsce Ciepła Dla Lokalnych, Uderzające Swą Pancurową Przytulnością (MCDLUSPP). 
     I tak siedząc wśród ziomeczków w Miejscu Ciepła Dla Lokalnych, sprawdzając czy pięć gram jest pięcioma gramami, na oko, bo na oko, ale trzeba, skręcając lolka dla wszystkich, Miętki po chwili ciszy usłyszał i zobaczył to, czego usłyszeć i zobaczyć nie chciał.
     - To co, sort mam zajebisty - jemy wszyscy? - rzucił jeden z młodzieńców ukazując zebranym samarkę z dwoma grubymi kryształami o objętości 2.3 centymetrów sześciennych co najmniej. Korposzczura zamurowało, niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w cały proces przygotowywania trucizny do spożycia... Mógł stamtąd iść, bez problemu, choć wybiec powinien, chciał nawet... Chciał, siedział, patrzył, chciał, siedział, patrzył, chciał wypierdalać na poważnie... do czasu aż jego uszy nie popieścił przenikliwie niezapomniany dźwięk kredytową i biblioteczną kruszonej na stoliczku mety, a kręgosłupa nie podrapały przeolbrzymie dreszcze w swej spazmatycznej przyjemności. 

     - Cóż - zniżył głos wówczas - I tak już sporo wytrzymałem - po czym szurnął nozdrzem lewym  ścieżkę niewielką świństwa kryształowego ze stoliczka, za pomocą zrolowanego banknociku o nominale dziesięciu złotych polskich (przygniatając zewnętrznie, rzecz jasna, opuszkiem serdecznego prawego nozdrze prawe, celem ciągu klarownego, rulonik zaś utrzymując w uchwycie lewych kciuka-serdecznego, opuszkami takoż). Następnie drżąc nie na żarty od strzału po latach, przełknął początkową warstwę przegorzkiego ścieka, zapakował w sreberko po Goplanie pięć gram, minus gibon, klasycznej miejskiej powiatówy zniewalającej intensywną wonią cipci bozi w poniemieckiej piwni dojrzewającej, podniósł się z pamiętającej czasy komuny wczesnej kanapy, i uderzony konkretnym strzałem syntetycznej dopaminy w szyszynkę, wsadził temat odpowiednio w bieliznę, tak by guma trzymała pieczę nad niepożądanie frywolnym przemieszczaniem się zakupów w trakcie chodu, co redukuje niemal do zera wypadnięcie z przepadnięciem (uwierzcie, i w slipach się to zdarza), a wzgórek łonowy stał się naturalną kieszenią. Na odchodne pożegnał się życzliwie ze wszystkimi i wyszedł na światło dzienne popołudniowe świeżo dnia ówczesnego. Wyszedł, mając w portfelu równe dziewięć stów, pozostałych z wypłaty otrzymanej trzy kwadranse temu do rąk własnych w wysokości stów dziesięciu i złotych pięćdziesięciu, więc jak na razie wszystko się zgadzało, wszystko było na dobrej drodze - odda pieniądze, komu ma oddać, kupi szlugi, a resztę odłoży. Tamtego dnia rozpoczął się jego 5-dniowy maraton na pico, bez snu, bez ciepłych posiłków, bez nadziei na lepsze jutro, za to z kasynami, barami i konsolą u ziomeczków, których imion nawet nie znał, lecz pico połączyło. Szóstego dnia ciągu usnął w końcu na 42 godziny. Ówcześnie. 
     Obecnie Miętki jest czysty od równych czterech miesięcy, od trzech tygodni uczęszcza regularnie do MONAR-u, od pięciu dni odwiedza, z resztą wolontariuszy, podstawówki i licea na dolnym śląsku ze swym programem antyużywkowym. I ma środki na koncie. Tak, tak, tak! A ona go nienawidzi, chlejusa, zjarusa, nieogarusa jebanego. Nie, nie, nie! 142 polskich złotych. Wypłaci sto, zadzwoni do Skuchy, namówi na wspólny zakup dziesięciu gram zioła i skontaktuje się w końcu z nowym dilerem w mieście, z którym jeszcze się nie kontaktował, a który już został poinformowany o nowym, zaufanym kliencie.       
     "Chodzi o to, że dawniej, jak laska dostawała w dupę na filmie, to była to przeważnie porozciągana stara pudernica z celulitem i stodołą w miejsce cipki. Teraz wszystko się zmieniło. Dla każdej młodej panny, która poważnie myśli o karierze gwiazdy porno, branie w kakao jest niemal obligatoryjne." - przeczytał Skucha w lekturze, po czym ją zamknął i odłożył na biurko. Znajdował się właśnie w swoim pokoju wynajmowanego z funflami ze studiów mieszkania (nie jest to może kierunek, którego jest pewny, ale na finiszu). Białe ściany, wygodny materac na ziemi, szafka z książkami, biurko, krzesło, fotel, laptop i plakat z pozytywnym przesłaniem na drzwiach - TAŃCZ JAKBY NIKT CIĘ NIE WIDZIAŁ. ŚPIEWAJ JAKBY NIKT CIĘ NIE SŁYSZAŁ. KOCHAJ JAKBY NIKT NIGDY CIĘ NIE ZRANIŁ. ŻYJ JAKBY NIE BYŁO JUTRA! 23-latek zerknął na napis ze zjebaną interpunkcją, po czym beknął, puszczając cichacza zarazem. Odór zgniłego jajka uniósł się po pomieszczeniu.
     Z Saranellą znali się od dzieciństwa. Wtedy pierwszy raz się w niej zakochał i zaobserwował, że dziewoja podoba się wszystkim chłopcom. I nic dziwnego - kobieca chłopczyca malowana jak ta lala, do hulańca, do różańca, tylko konie kraść. W pierwszej klasie podstawówki, by zapunktować u wybranki serca swego, pzekupił oszczędnościami na BMX'a dużego szóstoklasistę, by ten na przerwie dokuczał dziewczu. Nasz pierwszoklasista miał w pewnym momencie wkroczyć do akcji i grzecznie poprosić o zaprzestanie karygodnego czynu, co przez starszaka potraktowane zostałoby całkowicie poważnie i ustąpiłby. Sytuacja przebiegła jednak nieco inaczej.
       Wybija 7:45. Dzwonek. Uczniowie wybiegają na szkolne korytarze. Jest 5 maja 2003 roku. Mało które dziecko siedzi w telefonie, większość szaleje porozbijana na grupki. Starszy uczniak zbliża się niebezpiecznie blisko Saranelli,  odcinając jej swym brzusiskiem dopływ powietrza, by po chwili podnieść ją wysoko za szyję i sprzedawać lepy, jedna po drugiej. Takiego obrotu sprawy to się Skucha nie spodziewał. Zrzuca z siebie plecak, wyrzuca wszystko na podłogę, odnajduje piórnik, wyciąga ekierkę, zaciska, po czym rusza pędem w kierunku osiłka, by w moment skoczyć mu na kark, zacisnąć od tyłu szyję lewicą, prawicą zaś pięciorazowo wykonać boczne pchnięcią ostrym przedmiotem w oko napastnika, który puszcza dziewczynkę i wrzeszczy wniebogłosy, próbując zatamować krwawienie i wypływające fragmenciki rogówki, tęczówki, soczewki i ciała szklistego. Pierwszak zeskakuje z dryblasa na ziemię, wymierza kolejnych pięć ciosów w jego pośladki, by zaraz potem podstawić mu nogę, upoić się upadkiem, rzucić uwodzicielskie spojrzenie w stronę najdroższej, podejść bliżej i uśmiechnąć się serdecznie, oznajmiając "Spokojnie, przy mnie możesz czuć się bezpieczna". Ta w odpowiedzi zwraca mu na lico i ucieka z płaczem do pielęgniarki. Wokół zdarzenia jest mnóstwo gapiów. Krzyk waligóry nie ustępuje. "Kupisz se nowe oko, a dupa się zagoi, cioto pierdolona", stwierdza Skucha i spluwa mu flegmą na brzuch. Na ten widok nauczycielka dochodząca do sytuacji dostaje szału. Lepiej nie mówić, jaki był przypał na jamie, w budzie z resztą też.
               Saranella Saranellą, ale jeśli o serduszko kolejnego jeleniogórzanina chodzi, to kochliwe było niezmiernie. W zasadzie to każda przedstawicielka płci przeciwnej, która w jakiś sposób go pociągała, z automatu stawała się obiektem westchnień. Inicjację seksualną przeżył w klasie piątej, a jego boginią została pani katechetka, 33-letnia wtenczas małżonka marynarza. Zanim jednak do tego doszło, darli koty na lekcjach, jak tylko się dało, gdyż chłopak, odkąd pamiętał, nienawidził religii, choć wychowany w rodzinie iście katolickiej, z filtrem rodzicielskim na jakiekolwiek sceny łóżkowe przy wspólnych seansach ("Nie patrz! Nie patrz, mówię!"), z przemocą na ekranie problemu nie mającego ("- Mamo, ale czemu?! Co w tym złego?! Jak krew się leje, to jakoś mogę!  - Czy Chrystus sie dupcył?  - Nie wiem. - Chrystus się nie dupcył. Czy Chrystus cierpiał?  - Cierpiał.  - I masz swoją odpowiedź.").
     Tamtego dnia jego matka, nie mogąca sobie pozwolić na to, by syn dostał tróję na półrocze z religii, zawiozła go do domu belfra, uprzednio inicjując po ostatniej mszy spotkanie zaliczeniowe, sam na sam, pozalekcyjne. Gdy matula odjechała, urwis wcisnął dzwonek do drzwi. I nic. Nacisnął za klamkę. Otwarte. Wszedł więc do środka, gdzie przywitał go wszechogarniający bajzel i przejmujący szloch. Katechetka leżała na ziemi w salonie, w histerii, trzymając się kurczowo zdjęcia męża. Skucha momentalnie wsiąkł w ten żal i smutek, chciał jej pomóc, po raz pierwszy w życiu, i na pewno nie ostatni. Podszedł do niej powolutku, delikatnie,  niezauważalnie niemal, po czym położył się bezszelestnie naprzeciw i uśmiechnął szeroko, gładząc czule jej napuchniętą twarz rączką. "Ja pierdolę, muszę to zrobić, ona mnie teraz potrzebuje", pomyślał, a następnie objął ją w ramionka i pocałował po francusku, jako tako. Potem było już z górki. Sama chciała. On też. Z resztą, niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto jako hetero- lub biseksualny chłopaczek w okresie dojrzewania nie marzył o romansie ze swą nauczycielką?
     - Słuchajcie, seks, masturbacja i porno to znaki naszych czasów i bardzo mi przykro, że stawiacie to na równi z gwałtem - tłumaczył rodzicom, będąc już w liceum - Marszcząc freda do "Królewny Cipy i siedmiu bolców" albo ruchając osobę, którą kocham i nie mam z nią ślubu, będę dla was tym samym chujem, który kogoś krzywdzi fizycznie i psychicznie. Coś tu jest nie tak, moi drodzy. Nie widzicie, jak Kościół kontroluje wasze umysły, waszą, kurwa, wolność?
     - Nie wmówisz mi, że w pornografii jest coś dobrego, synek, nie wmówisz mi! - krzyknął aż ojciec. - A masturbacja to zatracenie, to narkotyk, synek, walcz z tym! Nie zaniedbuj swej czystości... Do bierzmowania idziesz...

    - Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus. - matka szepnęła, łypiąc w sufit. 
     - Ja pierdolę... Tak, skończę w piekle. Nara. - rzucił Skucha i wyszedł z domu na lekcje.
     - Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen. - powtórzyła to jeszcze wiele razy, w formie różańca, kilka godzin później, kiedy to dostała wezwanie do szkoły z powodu zachowania syna na lekcji religii. Uwaga księdza brzmiała mniej więcej tak: "Nieznośny, wulgarny, demoniczny. Odwrócił krzyż do góry nogami i myślał, że nie zauważę. Ponadto, obraża mnie i innych wierzących. Cytuję: 'Skoro Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo, tych pierwszych, Adama i Ewę, kobietę i mężczyznę, to znaczy, że musi być jakąś jeb**ą płodną hermafrodytą. No bo jak inaczej? - obciągnął sobie druta, nie połknął, pomemłał chwilę, charnął w srom i sromem wysrał! Alleluja!'. Proszę porozmawiać z synem. Pomodlę się za was."

     - Co my ci zrobiliśmy?! - łkała w samochodzie, z różańcem w ręku.
     - Nie wypisaliście mnie z religii, jak prosiłem.
     - Synek! Co ty mówisz?! Do bierzmowania zaraz idziesz!
     - Powiedz mi, te bierzmowanie to dla mnie czy dla was?
     Jeszcze tego samego wieczoru rodzice skontaktowali się ze znajomym egzorcystą, ojcem Machlojkiem. Dwa dni później mieli wszystko, co potrzebne, by być pewnym, że to szatan zaczaił się na ich syna - słucha zakazanej przez Kościół muzyki, znów poobracał wszystkie krzyże w domu do góry nogami, wyśmiał ich, gdy napomknęli o spowiedzi, nie chciał od nich medaliku z Najświętszą Panienką Zawsze Dziewicą, nie smakowała mu pobłogosławiona święconą wodą jarzynowa oraz stwierdził, iż Watykan wspiera faszystowskie reżimy z Ameryki Łacińskiej, uczestnicząc w praniu pieniędzy z handlu narkotykami. Jakież było ich zdziwienie, kiedy to wyposażony we wszelakie do egzorcyzmów utensylia niezbędne, ojciec Machlojek nie radził sobie z pierworodnym nic a nic. Działania duchownego, rozkazy wydawane w imię Boga, wywołały szaleńczy śmiech u Skuchy, by potem zamienić się w gorzki płacz, następnie w grzeczne prośby o opuszczenie jego pokoju, aż w końcu w rękoczyny i wielokrotnie powtórzone przez młodzieńca polecenie, brzmiące: "Wypierdalaj stąd, cwelu zakurwiony, chuju, bo cię tu rozjebię, już!".
Egzorcysta został siłą wyproszony, a pokój zamknięty. Rodzice pozostali zmieszani. 

     - To będzie tylko 423. Może i nie wypędziłem do końca, ale walkę stoczyłem. Kto wie, a nuż się poprawi. W Panu Bogu nadzieja. - rzucił Machlojek, dysząc lekko. - Bardzo proszę o modlitwę i za mnie i za syna. Polecam także zamówić intencję mszalną za dziecko, najlepiej na najbliższą niedzielę. 
     Tak też uczynili. Z mszą świętą wyszło im 523 złote.
     I rzeczywiście. Syn się uspokoił. Rzecz jasna, wciąż był niewierzącym antyklerykałem, lecz przestał im w końcu uprzykrzać życie swoją bojową postawą, a o to im przede wszystkim chodziło. I poszedł do bierzmowania. Przyjął imię Józef - bibilijnego ojca ryby.
     W bieżącej chwili Skusze wibruje telefon w prawej kieszeni spodni. To Miętki. Odebrał.
I ustawił się na za godzinę, tak by kompan wytrzeźwiał z deka. Pięć gram za sto pe-el-enów - świetna cena jak na 2019 rok, gość dobrze wchodzi w rynek.

     Posiadłość znajdowała się przy zalesionych obrzeżach miasta. Nie przypominało to mieszkania przeciętnego dilera, a bossa mafijnego - olbrzymia współczesna architektura po środku ogromnego ogrodu barokowego pełnego ozdobnie strzyżonych drzew i krzewów, klombów, fontann i rzeźb ze świata antycznych bóstw, ogrodzona marmurem i żeliwem. Skucha wcisnął guzik domofonu. Zastanawiał się, czy jego ziom serdeczny nie złamał swych ślubów dotyczących mety, gdyż przez telefon brzmiał na totalnie najebanego, a teraz jest świeżutki. Może feta? Jeśli iść w tę stronę, to już lepiej w polaczka niż w czecha. "Chuj tam, niech robi, co chce." - odpowiedział sobie w duchu - "Byleby się, kurwa, nie przekręcił". Miętki, rzeczywiście żwawszy niż godzinę temu, nie korzystał ze stymulantów tego wieczoru, a poszedł po prostu do kibla w barze i zrobił sobie twixa kilkakrotnie, co wystarczyło na otrzeźwienie. Furtka się otworzyła. Weszli.
     - Cześć. Jestem Bukak. - powiedział przebrany w kostium Wonder Woman postawny i świetnie zbudowany łysiejący panicz o azjatyckiej urodzie po otwarciu drzwi wejściowych, po czym podał im rękę na przywitanie. - Pieprzyć próg - dodał i zaśmiał pod nosem. Uścisk z jego strony był silny i pewny. Chłopaki  przedstawili się i przekroczyli próg. W ich uszach rozbrzmiał "Windowlicker" Richarda D. Jamesa, którego będą słuchać już do końca wizyty.
     - Mam nadzieję, że nie przeszkadzają wam utwory puszczane w kółko. Jeśli kawałek jest arcydziełem, zasługuje na zapętlenie, nawet kilkudniowe - rzucił gospodarz. 

     Wnętrze willi, królewskie jak ogród, zorganizowane było wokół centralnej sali, po środku której stał posąg ze złota przedstawiający nagiego właściciela, na wzór "Dawida" Michała Anioła, z tym że prącie okazalsze, we wzwodzie. Freski na ścianach i sufitach opiewały superbohaterów z uniwersów Marvela i DC oraz fighterów UFC, niespodziewanie współgrając z majestatyczną atmosferą tej "ziemskiej arkadii". 
     - Kawu? - padło pytanie z kobiecych ust, które dwóch kumpli dostrzegło dopiero, gdy spojrzeli w dół. Obok nich stała blondwłosa karlica ubrana we fraczek i błyszczące trzewiczki na stopach. Uśmiechała się dostojnie. Mężczyźni spojrzeli po sobie.

     - Ja akurat nie mam ochoty, Anastazjo - stwierdził pan domu. - A wy, panowie? Kawki?
     - Poprosimy - rzucił Skucha, zanim Miętki się odezwał.
     
     - Biału? - spytała już o co innego Anastazja.
     - "Biału"? - powtórzyli równocześnie.
     - Czy z mlekiem... - wyjaśnił Bukak.
     - Czarnu - oznajmił człowiek zza biurka.

     - Ja biału - obwieścił student.
     - Jedno czarnu, jedno biału - powtórzyła na głos karlica i zniknęła z sali głównej.

     - Widzę, że nieco zdziwił was ten widok. Tak... Jeśli chodzi o służbę i ochronę, od jakiegoś czasu zatrudniamy tylko ukrańskich karłów. Są bardziej pracowici i życzliwi. Poza tym, uważam że ukraińskie karły zostały strasznie pokrzywdzone na polskim rynku pracy. Żaden pracodawca nie chce ich traktować poważnie, a dostosowanie miejsca pracy do potrzeb takiego pracownika nie wchodzi w grę, bo nie ma funduszy. Tutaj za to wszystko jest na swoim miejscu, więc mogą się czuć swobodnie. Jeszcze nasze dwie rezydencje w Polsce  są przez nich obsługiwane, i trzy plantacje indoorowe, w tym ta pod nami. I to wszystko na umowę o pracę. Godnie płatną. Da się? Da się.
     - Przepraszam, ale czym się konkretnie zajmujesz?
     - Geniusz, playboy, miliarder, filantrop, od niedawna handlarz marihuaną, ale przede wszystkim syn swego ojca.
     - A czym się zajmuje twój ojciec?
     - Wybaczcie, ale ta informacja jest ściśle tajna. Zapraszam na górę. Przejdziemy do, jak to mawiam, "pokoju rozchodu". 

     "Pokój rozchodu", odmienny od reszty, gdyż w ugierowej boazerii sosnowej, znajdował się w centralnej części domostwa. Na ścianach wisiały największe dzieła futuryzmu, kubizmu, konstruktywizmu, dadaizmu, surrealizmu i abstrakcjonizmu. Sporawa  tabaczkowa meblościanka wraz z długą skórzaną kanapą odcienia sjeny palonej i okrągłym stołem w kolorze umbra, tworzą przyjemny dla zmysłów kontrast w pomieszczeniu. Po kątach porozstawiane są fikaśne fikusy. Na środku stołu leży elektroniczna waga tarowa i plastikowy pojemnik z samarkami różnej wielkości, a wokół nich mieszczą się prenumeraty Playboya, Man's Health i Auto Moto. "Windowlicker" ujadał przyjemnie.
     Kumple rozsiedli się wygodnie na wersalce, zaś Bukak podszedł do rozsuwanej szafy. Skucha dostrzegł Playboye na stole, wziął jednego i zaczął przeglądać. Miętki uznał, że to niegrzeczne i czekał dalej na rozwój wydarzeń.

     - Prawda jest taka - zaczął Bukak - że gandzia powinna być legalna na całym świecie. Tak logicznie na to patrząc. Skoro alkohol i nikotyna są legalne, to marihuana powinna być tym bardziej - robi mniejsze szkody, a odpowiednie odmiany nawet leczą, a pali spory odsetek ludzi, który dzięki temu mógłby załatać wiele dziur budżetowych. Ale prawda jest też taka, że w Polszy wysoko usytuowani ludzie czerpią z czarnego rynku substancji odurzających niebagatela wysokie profity i nie pozwolą, by ganda była dostępna legalnie. Kto ma kasę, ma władzę. Stąd też głód, terror i wojny na świecie. Chyba że zmienią nagle zdanie. - gospodarz rozsunął drzwi szafy, ukazując multum wielkich samar wypełnionych po brzegi tematem. - Dlatego u mnie, po 30 złotych za gram, po 50 złotych za 2 gramy, po stówce za pięć, jesteście w stanie dostać jedną z wielu odmian gandzi relaksacyjnej, pobudzającej lub, uwaga, medycznej. Wszystkie we wspaniałej jakości. Jebać te izraelskie ścierwa dostępne w aptekach po sześć dych za sztukę! Zapraszam do siebie... Dobrze wypadłem? Powiecie mi? Powiecie?
     - Ziom, jeszcze takiego przywitania u dilera to nie przeżyłem. Pokaż, co tam masz! - krzyknął aż uradowany Miętki i spojrzał na Skuchę, który odpowiedział tym samym i był równie miło zaskoczony. Pierwszy raz w życiu młodych jeleniogórzaninów mieli u dilera wybór. I to nie pomiędzy lepszą droższą a gorszą tańszą, tylko między cipcią bozi a cipicią bozi, a cipcią bozi. Pierwszy raz w życiu byli też w miejscówie, jak ta. Te same emocje, co w lunaparku w wieku pięciu lat. Jeśli lubisz.
     - Z medycznej, relaksacyjnej, czy pobudzającej?
     - Dwa razy indica, trzy razy sativka.
     - Bez medycznej?
     - Bez medycznej.
     Bukak zaczął wyciągać poszczególne wory i rzucać do chłopaków.

     - Critical Cush... Chocolate Haze... Power Flower... Lemon Shining Silver Haze... I... Pienapple Express, to hybryda akurat, ale ponoć zajebista. - skwitował pan domu i dosiadł się do klientów, którzy zanurzali twarze w każdej z foliowych toreb z zapięciem strunowym z pykiem w środku, po kolei niuchali.
     - Jak to "ponoć"? Nie jarasz, kurwa?
     - Jestem Bukak. Moimi jedynymi używkami są sport, praca i pomaganie bliźnim.
     - Praca? Mówiłeś, że jesteś synem swego ojca.
     - Pracującym, tu i ówdzie. 
     - Ćwiczyłeś tę całą gadkę wcześniej? - spytał Miętki.
     - Trochę tak i trochę nie... - Bukak zaśmiał się głupio.   
     - Z takimi cenami... Nie boisz się, że wkurwisz konkurencję i będą chcieli cię dojebać? - zapytał Skucha, przeglądając z powrotem świerszczyka.
     - Kto? Gdzie? Kiedy? To nie lata dziewięćdziesiąte. Kto ma kasę, ma władze. Zobaczycie, będę jeszcze im płacił za to, żeby nie sprzedawali zielska, dogadamy się. Zostawiam im inne dragi na sprzedaż.
     - A policja? Nie boisz się, że ktoś sypnie?
     - Spokojnie, wszystko już załatwione. Kto ma kasę, ma władzę. Wpadacie na imprezę?
     - Kiedy? - zadał pytanie Skucha, odkładając Playboya na miejsce.
     - Za jakieś dwa/trzy miesiące, kiedy zrobi mi się klientela. I nowi znajomi. Dawajcie! Będzie wykurwiście!
     - Gdzie? - podpytał Miętki, zaczynając przeglądać magazyn erotyczny.
     - Tutaj.

     Do drzwi ktoś zapukał.
     - Proszę!
     - Kawu! - poinformowała Anastazja jeszcze przed wejściem do "pokoju rozchodu". Tym razem miała na sobie białą koszulę i czerwoną miniówkę. Wyglądała jak minikelnerka. W rękach trzymała srebrną tacę, na której mieściły się kawy dla gości. Położyła ją na stole, podała czarną, podała białą, wzięła narzędzie pracy z powrotem i ruszyła szybciutko w stronę wyjścia. Bukak odprowadził jej pupę wzrokiem, na co Ukrainka odpowiedziała zalotnym spojrzeniem tuż przed zamknięciem drzwi. Miętki i Skucha wcale nie mieli ochoty na kawę. Po prostu nigdy nie obsługiwał ich majordomus, w dodatku karzeł, więc nie chcieli zrobić faux pas.

     - To ile chcecie?
     - Każdego po dwa gramy.
     - A da radę zapokować po gramie z każdego, razy dwa? Wtedy byśmy się bez problemu podzielili.
      - Klient nasz pan - stwierdził Bukak i zajął się ważeniem i pakowaniem tematów. - Co sądzicie o tym, co dzieje się z demokracją w dzisiejszym świecie?
     - Jak to co? Chujnia. - oznajmił stanowczo Skucha.
     - Robią co chcą. - dodał Miętki.
     - Zacząłem się ostatnio zastanawiać, w czym jest problem... Shea i Wilson powiedzieli kiedyś, że autorytaryzm jednego człowieka jest zbrodnią, natomiast autorytaryzm wielu ludzi jest państwem. Autorytet władzy panoszy się tak, jak się panoszy, bo większość z nas to tchórze, a reszta - złodzieje. Tchórzostwo i uległość z jednej strony, heroizm i buntowniczość z drugiej, nieczęsto bywają świadomie dostrzegane zarówno przez rządzących, jak i rządzonych. Uległość ma się nie za tchórzostwo, a za cnotę, buntowniczość to nie heroizm, a zło. W tej chwili państwo jako jednostka prawna pogrożyło się w stanie klinicznego obłędu i nie jest absolutnie przystosowane do penalizacji, sądzenia i aresztowania nie zgadzających się z jego polityką. Państwo to tak naprawdę organizacja mająca monopol na stosowanie przemocy, co kontroluje całokształt relacji społecznych na danym obszarze, ustalając obowiązujące na nim prawo, i która za pomocą systemu podatkowego utrzymuje się z pieniędzy odebranych jego mieszkańcom.
     - No i co w związku z tym? Co zrobimy? Chuja zrobimy.
     - Zacytuję wam Benjamina Tuckera. - Bukak wstał, nadął się pokracznie, wziął głęboki wdech, zrobił wydech i rozpoczął kwiecistą recytację z przejęciem przejętym przejęcie. - "Agresja to zwyczajnie kolejna definicja władzy. Agresja, inwazja, władza są to terminy zamienne. Istotą władzy jest rządzenie bądź próby rządzenia. Ten, kto usiłuje rządzić innymi, jest władcą, najeźdźcą, agresorem; natura inwazji tego rodzaju pozostaje niezmienna bez względu na to, czy jeden człowiek napada na drugiego jak ordynarny zbój, czy w pojedynkę napada na pozostałych, czy jest monarchą absolutnym, czy bierze udział w napaści wszystkich na jednego, jak we współczesnej demokracji. Koniec. Tłumaczyła Teresa Tyszowiecka-Tarkowska". - syn swego ojca wział głęboki wdech, zrobił wydech, rozluźnił się i usiadł z powrotem na kanapie.
     - Bardzo celne. - skwitował Miętki.

     - No to jaka jest, kurwa, alternatywa niby? Anarchizm? - zapytał podirytowany Skucha.
     - I libertarianizm.
     - Li-ber-taria-nizm? - przeliterował prawie że gryzipiórek.

     - Libertarianiazm. - powtórzył amfitrion - Są dwie odmiany - anarchokapitalizm i minarchizm. Anarchokapitalizm chce całkowicie zlikwidować państwo i zastąpić wszystkie jego instytucje albo utrzymującymi się z dobrowolnych wpłat klientów i działającymi na wolnym rynku firmami, albo dobrowolnymi stowarzyszeniami. Minarchizm stawia na istnienie państwa, które miałoby tylko jeden cel - zapewnić, by na jego obszarze była przestrzegana zasada o nieagresji, czyli sądy, wojo i psiarnia wciąż istnieją. I najlepsze jest to, że te dwie odmiany nawzajem się wykluczają. Pierwsza drugą za niemoralność, druga pierwszą za nierealność. Ja uważam, że obie byłyby realne, gdyby pewnego dnia wszystkie społeczeństwa świata przeszły bądź na anarchokapitalizm bądź na minarchizm, no i ta egoistyczna mentalność ludzka uległa zmianie. Wtedy banki by na to poszły.
     - Czyli nie ma, kurwa, alternatywy... - rzucił gorzko Skucha - Czekaj, czy libertarianie nie są przypadkiem za legalnym dostępem do broni?
     - Są - odrzekł gospodarz, wciąż wykonując swoją pracę - A co?

     - Chore, kurwa, pojeby! Broń nie powinna istnieć, ziomek! Wtedy nie byłoby wojen, nie byłoby głodu, nie byłoby lipy! - wrzasnął niemalże studencina, nienawidzący środków bojowych z serducha całego.
     - Ale nie krzycz, dobra?! - wtrącił się pracownik korporacji - Ten znowu swoje... Może skończymy gadać o polityce, co? Patrzcie, jaki fajny artykuł znalazłem. "Kto ile zaliczył". Wiecie, że Fidel Castro wyruchał w swoim życiu 35 tysięcy kobiet? Jest prowadzony jakiś spis tego... O kurwa, zbałamucił Marylę Rodowicz nawet... Warren Beauty 12 775 anielskich istot... Mick Jagger tylko cztery tysiące... O... Nawet Nicholson się znalazł... Ale słabiutko tym razem, tylko dwa tysiące zerżniętych dziewoi... 

     - Czyngis-chan - rzucił Bukak z zapałem.
     - Co proszę?
     - Czyngis-chan, stary - powtórzył właściciel posiadłości.
     - Ale co "Czyngis-chan"?
     - Wszyscy tam wymienieni chowają się przy Temudżynie. 

     - Jak to?
     - Powiem wam tylko tyle, że jedna dziesiąta współcześnie żyjących mężczyzn w Mongolii może wyprowadzić swoje pochodzenie od Czyngis-chana właśnie. W tej chwili na świecie ten Mongoł ma jakieś 16 milionów potomków. Więc nieważne, ile kurew obciągało naszemu zbereźnemu Fidelkowi, kiedy konał w łóżeczku, Czyngis-chana i tak nikt nie przebije. Sperma Temudżyna jest tworzywem większości społeczeństwa dzisiejszej Mongolii.
     - Ziom - zwrócił się Skucha do Bukaka - mam takie niedyskretne pytanie... Skąd wzięła się twoja ksywka?
      - Moja ksywka? Właściwie to wzięła się od mojego nazwiska...

     - Od nazwiska?
     - Tak... A moje nazwisko nawiązuje do japońskiego słowa "bukkake". Na pewno już gdzieś je słyszałeś... Sprawa wygląda tak, że moja babcia była Rosjanką, a dziadek Japończykiem. Poznali się, pokochali i spłodzili mojego tatę, który poznał moją mamę, Polkę... Stąd to orientalne pochodzenie... A jeśli o znaczenie chodzi, "bukkake" pochodzi od czasownika "bukkakeru", znaczącego “chluśnięcie”... Jest to także bardzo smakowita potrawa...

     - Pierwsze słyszę.
     - Takie prażone kluski z sosem... "Bukkake soba" i "bukkake udon"... Soba i udon to makarony - wyjaśniał dalej Bukak, kończąc pakować zioło do samarek. - Bukkake to sos... Doprowadzasz do wrzenia dashi z cukrem...
     - Dashi?
     - Dashi to taki japoński bulion z wodorostów i z katsuobushi...
     - Z czego?
     - Z wiórków ryby bonito... W każdym razie, doprowadzasz do wrzenia dashi z cukrem i dodajesz soku z limonki i sos sojowy, mieszasz, studzisz... - kończył opowiadać mieszaniec narodowy, wkładając do folijki ostatniego 1-gramowego topa umorusanego maksymalnie trichomkami. - I wiadomo - jakieś warzywka, rybkę do tego, i masz gotowe. - Bukak zebrał wory ze sztrymsem do kupy i odłożył je z powrotem do szafy.
     - "Bukkake" także oznacza coś zupełnie innego.

     - Tak? - rzucił zaciekawiony Skucha. Milczący Miętki bacznie obserwował przebieg konwersacji, dostrzegł że postawa dilera się nieco zmieniła, bo stał się mniej pewny siebie, bardziej zamyślony, a także zarumieniony okazale. 
     - Tak... I dobrze o tym wiesz... "Bukkake" to jeden z najbardziej znanych na świecie fetyszy japońskich. Odnosi się do nieokreślonej liczby mężczyzn ejakulujących na siedzącą, klęczącą albo leżącą personę, z reguły na twarz lub do ust. Koncept opiera się na bierności i poniżeniu nieszczęśliwej wybranki. Wiele źródeł podaje, że bukkake zapoczątkowano w feudalnej Japonii jako karę dla cudzołożnych żon – idealny zamiennik kamieniowania. Szkoda, że nie ma żadnych historycznych dowodów na to. Wiadomo jednak, że pierwszy raz zostało zarejestrowane w 1986. Japońskie prawo obyczajowe zabrania fotografowania penetracji członkiem, dlatego domniema się, że bukkake prawdopodobnie było "tylnymi drzwiami" dla fotografii zbliżenia.
     - Czekaj, ale jak to w feudalnej Japonii... Nie rozumiem, jak to do końca wyglądało... - zdezorientował się korposzczur.
     - No jak to, kurwa?! - oburzył się studenciak, nie mogąc się doczekać momentu, jak zapali i odstresuje się w końcu, gdyż nie pali już dzień cały, a to zdecydowanie za długo. - Czego nie rozumiesz?! Jak jakaś żona się kurwiła mężowi, to brali taką kurwę za szmaty i zamiast ukamieniować, grupka facetów, mąż pewnie też, spuszczała jej się, kurwa, masowo na ryj, i tyle! I tak to wyglądało! I stąd "bukkake" - "chlust i spust", kurwa!

     - Aha... Ja pierdolę... A jak gościu zdradzał żonę, to inni też mu się spuszczali na ryj?
     - Tego to już nie wiem. - stwierdził handlarz marihuaną. - Ale nie sądzę. W tamtych czasach kobieta stawała się własnością męża po ślubie, więc tylko on mógł robić, co chciał.
     - Aha... A jak masz, przepraszam bardzo, na nazwisko?
     - Bukkake.

     "Windowlicker" wciąż rozbrzmiewał zapętlony. Kumple starali się powstrzymywać rechot z sił całych, jednakowoż to Bukak przełamał nagle te lody - swoim, niepohamowanym w niepohamowaniu, histerycznie histerycznym.
     Miętkiemu zawibrował telefon. Wyciągnął go z kieszeni i spojrzał na ekran.
To Saranella...





Z wykorzystaniem fragmentu "Porno" Irvine'a Welsha,
w przekładzie Jarosława Rybskiego.