poniedziałek, 7 stycznia 2019

"BUKKAKE" (1/5)



Są wesołe konstytucje,
Które mają jeden cel
 
Chcą obalić rewolucję,
Ale my to mamy gdzieś
Dokładnie tam

Lech Janerka - "Konstytucje"


Gdzie nie masz siły
I świat niemiły
Klinocie drogi
Mój dom ubogi
Oddany Tobie
Ulubuj sobie!


Jan Kochanowski


Wojna nikogo wielkim nie czyni.
Świetlistymi istotami jesteśmy...
nie tą surową materią.

Rób albo nie rób. Prób nie ma.
Musisz poczuć otaczającą cię Moc.
By dotrzeć do celu,
prostą ścieżką nie pójdziemy.

Mistrz Yoda


Legalize it
Don't criticize it
Legalize it, yeah, yeah
And I will advertise it


Peter Tosh - "Legalize It"


W głębi duszy jesteśmy wędrowcami.
Chcemy być w ciągłym ruchu.
Iść dalej, by zobaczyć więcej.
Ruszaj w podróż życia nowym Renault.
Skorzystaj z wyprzedaży rocznika.
Teraz modele Renault z oponami zimowymi.

"Renault - Passion For Life"





     Rozstawali się już, żeby nie skłamać, dokładnie w dokładności swej dokładnej, sto czterdzieści dwa razy, schodzili zaś sto czterdzieści cztery. Według niego. Według niej nie byli ani razu razem. Jeszcze. Cóż, nikt nie powiedział, że będzie łatwo, toteż łatwo nie było, łatwo nie jest i łatwo nie będzie. Zupełnie jak w życiu, dlatego w tej chwili Miętki nie miał pewności, czy z Saranellą są już razem czy już nie, są jeszcze razem czy jeszcze nie, wiedział jednakoż, iż któregoś dnia z etapu "para" przejdą w końcu na "wespół zespół we w spół, trwanie, wieczność, bycie". Albo nie.
     Nieważne. Ważne natomiast jest to, ile dostępnych środków ma na swym rachunku bankowym. Mijał właśnie jedenasty dzień od otrzymania wypłaty, a od dni czterech Miętki dryfuje w rzeczywistościach kątów napotykanych dnia codziennego z tym nieprzyjemnym uczuciem niepokoju, przeszywającym jego ciało od stóp do głów, co to powstrzymuje od przysiadu przed komputerem, odnalezieniem prawidłowej www stronicy, wtłoczenia NIK-u w tabelkę pierwszą, hasła w tabelkę drugą, wciśnięcia "Enter" i dojrzenia elektronicznego stanu konta swego, tudzież klasycznie z pomocą karty bankomatowej w bankomacie banku swego, kiedykolwiek na zewnątrz.
      Dziś nastał ten dzień, wybiła ta godzina. Po wcześniejszych ekscesach wieczornych odbytych w jeleniogórskim Trójkącie Pubudzkim, rozpoczętych piwkiem w Walecznym Sromie, ugruntowanych łychą w Studni Barabasza i zfundamentalizowanych wódką w Jeleniu z Żelaza, ledwo co na nogach się trzymając, Miętki doczołgał się do bankomatu banku swego, by z rzeczywistością w szranki stanąć. Wygrzebał z kieszeni damski portfel, znaleziony pół roku wcześniej na ulicy, do roboty w drodze (najlepszy, jaki kiedykolwiek posiadał), opluwając uprzednio sobie, w sposób iście widowiskowy, buta gęstym glutem śliny alkoholowej w rozmiarze okazałym, 
wyjął kartę bankomatową i korzystając błędnym okiem z pomocy "wskaźnika świetlnego miejsca wprowadzenia karty", znajdującego się w "okienku wprowadzenia karty", włożył ją delikatnie w szmalmaszynę.
     Oczekując na "sprawdzanie karty", młody pracownik korporacji, który jeszcze trzy lata temu sprzedawał buty w galerii handlowej, pierwszy raz w życiu zaczął studiować budowę tegoż tworu. Był to klasyczny model Diebold 1077ix, który nic mu tak naprawdę nie mówił. Chłop nie miał bladego pojęcia o nazewnictwie maszyny, więc pijaniutki sam sobie ponazywał, co mógł i co chciał - logo, światełko, klawiaturka, monitorek, kamerka,
 cipka na kartę, dupka do szmalu, i tyle, czegóż chcieć więcej? Saranelli! Wróciła do niego właśnie teraz. Musiała? Musiała. W myślach? W myślach. Materialnie nie ma opcji. W 2005 roku, kiedy byli dziewięciolatkami, zbudował jej domek na drzewie, nie w samym parku, a nieopodal, by pasztetu nie było. Wyszedł jak wyszedł, lecz intencje się liczą, a te odebrane pomyślnie nie zostały, gdyż jak już się odważył zagadać i przyprowadził dziewczynkę pod drzewko z jej domkiem, to domku nie było i kiedy tak stał załamany pod topolą swą i wpatrywał się w to, co pozostało, podświetlone słońca promieniami zdewastowane zgliszcza jego ciężkiej pracy wyrzuciły z siebie niebłahą drzazgę, która wbiła mu się w policzek. Saranella była wrażliwą dziewczynką jeszcze wtedy, więc na widok ciała obcego w buzi Miętkiego, rozpłakała się i pobiegła do domu. Planował zbudować domek jeszcze raz. Nie zbudował.
     Dziś minąłby mu rok i dziesięć dni od kiedy ostatni raz walił czecha. Minąłby, gdyby we wrześniu nie skusił się na kreseczkę w piwniczce u poznanych dnia tamtego ziomeczków w trakcie motania palenia. Miejsce, w którym Miętki słabość okazał było przecudowną obskuriozą, piwniczym rajem czasu wolnego, czasu zastygu, czasu spotkań, podwórkową bazą dzieciaków z okolic, której wystrój wnętrz, poza wiecznym syfem wszędobylskim, składał się mniej więcej z rozpadającej się kanapy beżem aż bijącej, trzech obmierzłych foteli maści przegniłego seledynu, leżaka starej daty, dwóch taboretów i stoliczka po środku. O całej gamie plakatów przeróżności przedstawiających na ścianach porozwieszanych w nieporządku (większość dodatkami do Bravo była, z końcówki wieku XX i początku wieku XXI), też wspomnieć należy, a zwłaszcza o CJ Parker rozkraczonej na plaży piaszczystej, ocean za sobą mającej, kusząco bobrem święcącej, akurat vis a vis do drzwi wejściowo-wyjściowych. W ośmiu słowach - Miejsce Ciepła Dla Lokalnych, Uderzające Swą Pancurową Przytulnością (MCDLUSPP). 
     I tak siedząc wśród ziomeczków w Miejscu Ciepła Dla Lokalnych, sprawdzając czy pięć gram jest pięcioma gramami, na oko, bo na oko, ale trzeba, skręcając lolka dla wszystkich, Miętki po chwili ciszy usłyszał i zobaczył to, czego usłyszeć i zobaczyć nie chciał.
     - To co, sort mam zajebisty - jemy wszyscy? - rzucił jeden z młodzieńców ukazując zebranym samarkę z dwoma grubymi kryształami o objętości 2.3 centymetrów sześciennych co najmniej. Korposzczura zamurowało, niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w cały proces przygotowywania trucizny do spożycia... Mógł stamtąd iść, bez problemu, choć wybiec powinien, chciał nawet... Chciał, siedział, patrzył, chciał, siedział, patrzył, chciał wypierdalać na poważnie... do czasu aż jego uszy nie popieścił przenikliwie niezapomniany dźwięk kredytową i biblioteczną kruszonej na stoliczku mety, a kręgosłupa nie podrapały przeolbrzymie dreszcze w swej spazmatycznej przyjemności. 

     - Cóż - zniżył głos wówczas - I tak już sporo wytrzymałem - po czym szurnął nozdrzem lewym  ścieżkę niewielką świństwa kryształowego ze stoliczka, za pomocą zrolowanego banknociku o nominale dziesięciu złotych polskich (przygniatając zewnętrznie, rzecz jasna, opuszkiem serdecznego prawego nozdrze prawe, celem ciągu klarownego, rulonik zaś utrzymując w uchwycie lewych kciuka-serdecznego, opuszkami takoż). Następnie drżąc nie na żarty od strzału po latach, przełknął początkową warstwę przegorzkiego ścieka, zapakował w sreberko po Goplanie pięć gram, minus gibon, klasycznej miejskiej powiatówy zniewalającej intensywną wonią cipci bozi w poniemieckiej piwni dojrzewającej, podniósł się z pamiętającej czasy komuny wczesnej kanapy, i uderzony konkretnym strzałem syntetycznej dopaminy w szyszynkę, wsadził temat odpowiednio w bieliznę, tak by guma trzymała pieczę nad niepożądanie frywolnym przemieszczaniem się zakupów w trakcie chodu, co redukuje niemal do zera wypadnięcie z przepadnięciem (uwierzcie, i w slipach się to zdarza), a wzgórek łonowy stał się naturalną kieszenią. Na odchodne pożegnał się życzliwie ze wszystkimi i wyszedł na światło dzienne popołudniowe świeżo dnia ówczesnego. Wyszedł, mając w portfelu równe dziewięć stów, pozostałych z wypłaty otrzymanej trzy kwadranse temu do rąk własnych w wysokości stów dziesięciu i złotych pięćdziesięciu, więc jak na razie wszystko się zgadzało, wszystko było na dobrej drodze - odda pieniądze, komu ma oddać, kupi szlugi, a resztę odłoży. Tamtego dnia rozpoczął się jego 5-dniowy maraton na pico, bez snu, bez ciepłych posiłków, bez nadziei na lepsze jutro, za to z kasynami, barami i konsolą u ziomeczków, których imion nawet nie znał, lecz pico połączyło. Szóstego dnia ciągu usnął w końcu na 42 godziny. Ówcześnie. 
     Obecnie Miętki jest czysty od równych czterech miesięcy, od trzech tygodni uczęszcza regularnie do MONAR-u, od pięciu dni odwiedza, z resztą wolontariuszy, podstawówki i licea na dolnym śląsku ze swym programem antyużywkowym. I ma środki na koncie. Tak, tak, tak! A ona go nienawidzi, chlejusa, zjarusa, nieogarusa jebanego. Nie, nie, nie! 142 polskich złotych. Wypłaci sto, zadzwoni do Skuchy, namówi na wspólny zakup dziesięciu gram zioła i skontaktuje się w końcu z nowym dilerem w mieście, z którym jeszcze się nie kontaktował, a który już został poinformowany o nowym, zaufanym kliencie.       
     "Chodzi o to, że dawniej, jak laska dostawała w dupę na filmie, to była to przeważnie porozciągana stara pudernica z celulitem i stodołą w miejsce cipki. Teraz wszystko się zmieniło. Dla każdej młodej panny, która poważnie myśli o karierze gwiazdy porno, branie w kakao jest niemal obligatoryjne." - przeczytał Skucha w lekturze, po czym ją zamknął i odłożył na biurko. Znajdował się właśnie w swoim pokoju wynajmowanego z funflami ze studiów mieszkania (nie jest to może kierunek, którego jest pewny, ale na finiszu). Białe ściany, wygodny materac na ziemi, szafka z książkami, biurko, krzesło, fotel, laptop i plakat z pozytywnym przesłaniem na drzwiach - TAŃCZ JAKBY NIKT CIĘ NIE WIDZIAŁ. ŚPIEWAJ JAKBY NIKT CIĘ NIE SŁYSZAŁ. KOCHAJ JAKBY NIKT NIGDY CIĘ NIE ZRANIŁ. ŻYJ JAKBY NIE BYŁO JUTRA! 23-latek zerknął na napis ze zjebaną interpunkcją, po czym beknął, puszczając cichacza zarazem. Odór zgniłego jajka uniósł się po pomieszczeniu.
     Z Saranellą znali się od dzieciństwa. Wtedy pierwszy raz się w niej zakochał i zaobserwował, że dziewoja podoba się wszystkim chłopcom. I nic dziwnego - kobieca chłopczyca malowana jak ta lala, do hulańca, do różańca, tylko konie kraść. W pierwszej klasie podstawówki, by zapunktować u wybranki serca swego, pzekupił oszczędnościami na BMX'a dużego szóstoklasistę, by ten na przerwie dokuczał dziewczu. Nasz pierwszoklasista miał w pewnym momencie wkroczyć do akcji i grzecznie poprosić o zaprzestanie karygodnego czynu, co przez starszaka potraktowane zostałoby całkowicie poważnie i ustąpiłby. Sytuacja przebiegła jednak nieco inaczej.
       Wybija 7:45. Dzwonek. Uczniowie wybiegają na szkolne korytarze. Jest 5 maja 2003 roku. Mało które dziecko siedzi w telefonie, większość szaleje porozbijana na grupki. Starszy uczniak zbliża się niebezpiecznie blisko Saranelli,  odcinając jej swym brzusiskiem dopływ powietrza, by po chwili podnieść ją wysoko za szyję i sprzedawać lepy, jedna po drugiej. Takiego obrotu sprawy to się Skucha nie spodziewał. Zrzuca z siebie plecak, wyrzuca wszystko na podłogę, odnajduje piórnik, wyciąga ekierkę, zaciska, po czym rusza pędem w kierunku osiłka, by w moment skoczyć mu na kark, zacisnąć od tyłu szyję lewicą, prawicą zaś pięciorazowo wykonać boczne pchnięcią ostrym przedmiotem w oko napastnika, który puszcza dziewczynkę i wrzeszczy wniebogłosy, próbując zatamować krwawienie i wypływające fragmenciki rogówki, tęczówki, soczewki i ciała szklistego. Pierwszak zeskakuje z dryblasa na ziemię, wymierza kolejnych pięć ciosów w jego pośladki, by zaraz potem podstawić mu nogę, upoić się upadkiem, rzucić uwodzicielskie spojrzenie w stronę najdroższej, podejść bliżej i uśmiechnąć się serdecznie, oznajmiając "Spokojnie, przy mnie możesz czuć się bezpieczna". Ta w odpowiedzi zwraca mu na lico i ucieka z płaczem do pielęgniarki. Wokół zdarzenia jest mnóstwo gapiów. Krzyk waligóry nie ustępuje. "Kupisz se nowe oko, a dupa się zagoi, cioto pierdolona", stwierdza Skucha i spluwa mu flegmą na brzuch. Na ten widok nauczycielka dochodząca do sytuacji dostaje szału. Lepiej nie mówić, jaki był przypał na jamie, w budzie z resztą też.
               Saranella Saranellą, ale jeśli o serduszko kolejnego jeleniogórzanina chodzi, to kochliwe było niezmiernie. W zasadzie to każda przedstawicielka płci przeciwnej, która w jakiś sposób go pociągała, z automatu stawała się obiektem westchnień. Inicjację seksualną przeżył w klasie piątej, a jego boginią została pani katechetka, 33-letnia wtenczas małżonka marynarza. Zanim jednak do tego doszło, darli koty na lekcjach, jak tylko się dało, gdyż chłopak, odkąd pamiętał, nienawidził religii, choć wychowany w rodzinie iście katolickiej, z filtrem rodzicielskim na jakiekolwiek sceny łóżkowe przy wspólnych seansach ("Nie patrz! Nie patrz, mówię!"), z przemocą na ekranie problemu nie mającego ("- Mamo, ale czemu?! Co w tym złego?! Jak krew się leje, to jakoś mogę!  - Czy Chrystus sie dupcył?  - Nie wiem. - Chrystus się nie dupcył. Czy Chrystus cierpiał?  - Cierpiał.  - I masz swoją odpowiedź.").
     Tamtego dnia jego matka, nie mogąca sobie pozwolić na to, by syn dostał tróję na półrocze z religii, zawiozła go do domu belfra, uprzednio inicjując po ostatniej mszy spotkanie zaliczeniowe, sam na sam, pozalekcyjne. Gdy matula odjechała, urwis wcisnął dzwonek do drzwi. I nic. Nacisnął za klamkę. Otwarte. Wszedł więc do środka, gdzie przywitał go wszechogarniający bajzel i przejmujący szloch. Katechetka leżała na ziemi w salonie, w histerii, trzymając się kurczowo zdjęcia męża. Skucha momentalnie wsiąkł w ten żal i smutek, chciał jej pomóc, po raz pierwszy w życiu, i na pewno nie ostatni. Podszedł do niej powolutku, delikatnie,  niezauważalnie niemal, po czym położył się bezszelestnie naprzeciw i uśmiechnął szeroko, gładząc czule jej napuchniętą twarz rączką. "Ja pierdolę, muszę to zrobić, ona mnie teraz potrzebuje", pomyślał, a następnie objął ją w ramionka i pocałował po francusku, jako tako. Potem było już z górki. Sama chciała. On też. Z resztą, niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto jako hetero- lub biseksualny chłopaczek w okresie dojrzewania nie marzył o romansie ze swą nauczycielką?
     - Słuchajcie, seks, masturbacja i porno to znaki naszych czasów i bardzo mi przykro, że stawiacie to na równi z gwałtem - tłumaczył rodzicom, będąc już w liceum - Marszcząc freda do "Królewny Cipy i siedmiu bolców" albo ruchając osobę, którą kocham i nie mam z nią ślubu, będę dla was tym samym chujem, który kogoś krzywdzi fizycznie i psychicznie. Coś tu jest nie tak, moi drodzy. Nie widzicie, jak Kościół kontroluje wasze umysły, waszą, kurwa, wolność?
     - Nie wmówisz mi, że w pornografii jest coś dobrego, synek, nie wmówisz mi! - krzyknął aż ojciec. - A masturbacja to zatracenie, to narkotyk, synek, walcz z tym! Nie zaniedbuj swej czystości... Do bierzmowania idziesz...

    - Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus. - matka szepnęła, łypiąc w sufit. 
     - Ja pierdolę... Tak, skończę w piekle. Nara. - rzucił Skucha i wyszedł z domu na lekcje.
     - Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen. - powtórzyła to jeszcze wiele razy, w formie różańca, kilka godzin później, kiedy to dostała wezwanie do szkoły z powodu zachowania syna na lekcji religii. Uwaga księdza brzmiała mniej więcej tak: "Nieznośny, wulgarny, demoniczny. Odwrócił krzyż do góry nogami i myślał, że nie zauważę. Ponadto, obraża mnie i innych wierzących. Cytuję: 'Skoro Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo, tych pierwszych, Adama i Ewę, kobietę i mężczyznę, to znaczy, że musi być jakąś jeb**ą płodną hermafrodytą. No bo jak inaczej? - obciągnął sobie druta, nie połknął, pomemłał chwilę, charnął w srom i sromem wysrał! Alleluja!'. Proszę porozmawiać z synem. Pomodlę się za was."

     - Co my ci zrobiliśmy?! - łkała w samochodzie, z różańcem w ręku.
     - Nie wypisaliście mnie z religii, jak prosiłem.
     - Synek! Co ty mówisz?! Do bierzmowania zaraz idziesz!
     - Powiedz mi, te bierzmowanie to dla mnie czy dla was?
     Jeszcze tego samego wieczoru rodzice skontaktowali się ze znajomym egzorcystą, ojcem Machlojkiem. Dwa dni później mieli wszystko, co potrzebne, by być pewnym, że to szatan zaczaił się na ich syna - słucha zakazanej przez Kościół muzyki, znów poobracał wszystkie krzyże w domu do góry nogami, wyśmiał ich, gdy napomknęli o spowiedzi, nie chciał od nich medaliku z Najświętszą Panienką Zawsze Dziewicą, nie smakowała mu pobłogosławiona święconą wodą jarzynowa oraz stwierdził, iż Watykan wspiera faszystowskie reżimy z Ameryki Łacińskiej, uczestnicząc w praniu pieniędzy z handlu narkotykami. Jakież było ich zdziwienie, kiedy to wyposażony we wszelakie do egzorcyzmów utensylia niezbędne, ojciec Machlojek nie radził sobie z pierworodnym nic a nic. Działania duchownego, rozkazy wydawane w imię Boga, wywołały szaleńczy śmiech u Skuchy, by potem zamienić się w gorzki płacz, następnie w grzeczne prośby o opuszczenie jego pokoju, aż w końcu w rękoczyny i wielokrotnie powtórzone przez młodzieńca polecenie, brzmiące: "Wypierdalaj stąd, cwelu zakurwiony, chuju, bo cię tu rozjebię, już!".
Egzorcysta został siłą wyproszony, a pokój zamknięty. Rodzice pozostali zmieszani. 

     - To będzie tylko 423. Może i nie wypędziłem do końca, ale walkę stoczyłem. Kto wie, a nuż się poprawi. W Panu Bogu nadzieja. - rzucił Machlojek, dysząc lekko. - Bardzo proszę o modlitwę i za mnie i za syna. Polecam także zamówić intencję mszalną za dziecko, najlepiej na najbliższą niedzielę. 
     Tak też uczynili. Z mszą świętą wyszło im 523 złote.
     I rzeczywiście. Syn się uspokoił. Rzecz jasna, wciąż był niewierzącym antyklerykałem, lecz przestał im w końcu uprzykrzać życie swoją bojową postawą, a o to im przede wszystkim chodziło. I poszedł do bierzmowania. Przyjął imię Józef - bibilijnego ojca ryby.
     W bieżącej chwili Skusze wibruje telefon w prawej kieszeni spodni. To Miętki. Odebrał.
I ustawił się na za godzinę, tak by kompan wytrzeźwiał z deka. Pięć gram za sto pe-el-enów - świetna cena jak na 2019 rok, gość dobrze wchodzi w rynek.

     Posiadłość znajdowała się przy zalesionych obrzeżach miasta. Nie przypominało to mieszkania przeciętnego dilera, a bossa mafijnego - olbrzymia współczesna architektura po środku ogromnego ogrodu barokowego pełnego ozdobnie strzyżonych drzew i krzewów, klombów, fontann i rzeźb ze świata antycznych bóstw, ogrodzona marmurem i żeliwem. Skucha wcisnął guzik domofonu. Zastanawiał się, czy jego ziom serdeczny nie złamał swych ślubów dotyczących mety, gdyż przez telefon brzmiał na totalnie najebanego, a teraz jest świeżutki. Może feta? Jeśli iść w tę stronę, to już lepiej w polaczka niż w czecha. "Chuj tam, niech robi, co chce." - odpowiedział sobie w duchu - "Byleby się, kurwa, nie przekręcił". Miętki, rzeczywiście żwawszy niż godzinę temu, nie korzystał ze stymulantów tego wieczoru, a poszedł po prostu do kibla w barze i zrobił sobie twixa kilkakrotnie, co wystarczyło na otrzeźwienie. Furtka się otworzyła. Weszli.
     - Cześć. Jestem Bukak. - powiedział przebrany w kostium Wonder Woman postawny i świetnie zbudowany łysiejący panicz o azjatyckiej urodzie po otwarciu drzwi wejściowych, po czym podał im rękę na przywitanie. - Pieprzyć próg - dodał i zaśmiał pod nosem. Uścisk z jego strony był silny i pewny. Chłopaki  przedstawili się i przekroczyli próg. W ich uszach rozbrzmiał "Windowlicker" Richarda D. Jamesa, którego będą słuchać już do końca wizyty.
     - Mam nadzieję, że nie przeszkadzają wam utwory puszczane w kółko. Jeśli kawałek jest arcydziełem, zasługuje na zapętlenie, nawet kilkudniowe - rzucił gospodarz. 

     Wnętrze willi, królewskie jak ogród, zorganizowane było wokół centralnej sali, po środku której stał posąg ze złota przedstawiający nagiego właściciela, na wzór "Dawida" Michała Anioła, z tym że prącie okazalsze, we wzwodzie. Freski na ścianach i sufitach opiewały superbohaterów z uniwersów Marvela i DC oraz fighterów UFC, niespodziewanie współgrając z majestatyczną atmosferą tej "ziemskiej arkadii". 
     - Kawu? - padło pytanie z kobiecych ust, które dwóch kumpli dostrzegło dopiero, gdy spojrzeli w dół. Obok nich stała blondwłosa karlica ubrana we fraczek i błyszczące trzewiczki na stopach. Uśmiechała się dostojnie. Mężczyźni spojrzeli po sobie.

     - Ja akurat nie mam ochoty, Anastazjo - stwierdził pan domu. - A wy, panowie? Kawki?
     - Poprosimy - rzucił Skucha, zanim Miętki się odezwał.
     
     - Biału? - spytała już o co innego Anastazja.
     - "Biału"? - powtórzyli równocześnie.
     - Czy z mlekiem... - wyjaśnił Bukak.
     - Czarnu - oznajmił człowiek zza biurka.

     - Ja biału - obwieścił student.
     - Jedno czarnu, jedno biału - powtórzyła na głos karlica i zniknęła z sali głównej.

     - Widzę, że nieco zdziwił was ten widok. Tak... Jeśli chodzi o służbę i ochronę, od jakiegoś czasu zatrudniamy tylko ukrańskich karłów. Są bardziej pracowici i życzliwi. Poza tym, uważam że ukraińskie karły zostały strasznie pokrzywdzone na polskim rynku pracy. Żaden pracodawca nie chce ich traktować poważnie, a dostosowanie miejsca pracy do potrzeb takiego pracownika nie wchodzi w grę, bo nie ma funduszy. Tutaj za to wszystko jest na swoim miejscu, więc mogą się czuć swobodnie. Jeszcze nasze dwie rezydencje w Polsce  są przez nich obsługiwane, i trzy plantacje indoorowe, w tym ta pod nami. I to wszystko na umowę o pracę. Godnie płatną. Da się? Da się.
     - Przepraszam, ale czym się konkretnie zajmujesz?
     - Geniusz, playboy, miliarder, filantrop, od niedawna handlarz marihuaną, ale przede wszystkim syn swego ojca.
     - A czym się zajmuje twój ojciec?
     - Wybaczcie, ale ta informacja jest ściśle tajna. Zapraszam na górę. Przejdziemy do, jak to mawiam, "pokoju rozchodu". 

     "Pokój rozchodu", odmienny od reszty, gdyż w ugierowej boazerii sosnowej, znajdował się w centralnej części domostwa. Na ścianach wisiały największe dzieła futuryzmu, kubizmu, konstruktywizmu, dadaizmu, surrealizmu i abstrakcjonizmu. Sporawa  tabaczkowa meblościanka wraz z długą skórzaną kanapą odcienia sjeny palonej i okrągłym stołem w kolorze umbra, tworzą przyjemny dla zmysłów kontrast w pomieszczeniu. Po kątach porozstawiane są fikaśne fikusy. Na środku stołu leży elektroniczna waga tarowa i plastikowy pojemnik z samarkami różnej wielkości, a wokół nich mieszczą się prenumeraty Playboya, Man's Health i Auto Moto. "Windowlicker" ujadał przyjemnie.
     Kumple rozsiedli się wygodnie na wersalce, zaś Bukak podszedł do rozsuwanej szafy. Skucha dostrzegł Playboye na stole, wziął jednego i zaczął przeglądać. Miętki uznał, że to niegrzeczne i czekał dalej na rozwój wydarzeń.

     - Prawda jest taka - zaczął Bukak - że gandzia powinna być legalna na całym świecie. Tak logicznie na to patrząc. Skoro alkohol i nikotyna są legalne, to marihuana powinna być tym bardziej - robi mniejsze szkody, a odpowiednie odmiany nawet leczą, a pali spory odsetek ludzi, który dzięki temu mógłby załatać wiele dziur budżetowych. Ale prawda jest też taka, że w Polszy wysoko usytuowani ludzie czerpią z czarnego rynku substancji odurzających niebagatela wysokie profity i nie pozwolą, by ganda była dostępna legalnie. Kto ma kasę, ma władzę. Stąd też głód, terror i wojny na świecie. Chyba że zmienią nagle zdanie. - gospodarz rozsunął drzwi szafy, ukazując multum wielkich samar wypełnionych po brzegi tematem. - Dlatego u mnie, po 30 złotych za gram, po 50 złotych za 2 gramy, po stówce za pięć, jesteście w stanie dostać jedną z wielu odmian gandzi relaksacyjnej, pobudzającej lub, uwaga, medycznej. Wszystkie we wspaniałej jakości. Jebać te izraelskie ścierwa dostępne w aptekach po sześć dych za sztukę! Zapraszam do siebie... Dobrze wypadłem? Powiecie mi? Powiecie?
     - Ziom, jeszcze takiego przywitania u dilera to nie przeżyłem. Pokaż, co tam masz! - krzyknął aż uradowany Miętki i spojrzał na Skuchę, który odpowiedział tym samym i był równie miło zaskoczony. Pierwszy raz w życiu młodych jeleniogórzaninów mieli u dilera wybór. I to nie pomiędzy lepszą droższą a gorszą tańszą, tylko między cipcią bozi a cipicią bozi, a cipcią bozi. Pierwszy raz w życiu byli też w miejscówie, jak ta. Te same emocje, co w lunaparku w wieku pięciu lat. Jeśli lubisz.
     - Z medycznej, relaksacyjnej, czy pobudzającej?
     - Dwa razy indica, trzy razy sativka.
     - Bez medycznej?
     - Bez medycznej.
     Bukak zaczął wyciągać poszczególne wory i rzucać do chłopaków.

     - Critical Cush... Chocolate Haze... Power Flower... Lemon Shining Silver Haze... I... Pienapple Express, to hybryda akurat, ale ponoć zajebista. - skwitował pan domu i dosiadł się do klientów, którzy zanurzali twarze w każdej z foliowych toreb z zapięciem strunowym z pykiem w środku, po kolei niuchali.
     - Jak to "ponoć"? Nie jarasz, kurwa?
     - Jestem Bukak. Moimi jedynymi używkami są sport, praca i pomaganie bliźnim.
     - Praca? Mówiłeś, że jesteś synem swego ojca.
     - Pracującym, tu i ówdzie. 
     - Ćwiczyłeś tę całą gadkę wcześniej? - spytał Miętki.
     - Trochę tak i trochę nie... - Bukak zaśmiał się głupio.   
     - Z takimi cenami... Nie boisz się, że wkurwisz konkurencję i będą chcieli cię dojebać? - zapytał Skucha, przeglądając z powrotem świerszczyka.
     - Kto? Gdzie? Kiedy? To nie lata dziewięćdziesiąte. Kto ma kasę, ma władze. Zobaczycie, będę jeszcze im płacił za to, żeby nie sprzedawali zielska, dogadamy się. Zostawiam im inne dragi na sprzedaż.
     - A policja? Nie boisz się, że ktoś sypnie?
     - Spokojnie, wszystko już załatwione. Kto ma kasę, ma władzę. Wpadacie na imprezę?
     - Kiedy? - zadał pytanie Skucha, odkładając Playboya na miejsce.
     - Za jakieś dwa/trzy miesiące, kiedy zrobi mi się klientela. I nowi znajomi. Dawajcie! Będzie wykurwiście!
     - Gdzie? - podpytał Miętki, zaczynając przeglądać magazyn erotyczny.
     - Tutaj.

     Do drzwi ktoś zapukał.
     - Proszę!
     - Kawu! - poinformowała Anastazja jeszcze przed wejściem do "pokoju rozchodu". Tym razem miała na sobie białą koszulę i czerwoną miniówkę. Wyglądała jak minikelnerka. W rękach trzymała srebrną tacę, na której mieściły się kawy dla gości. Położyła ją na stole, podała czarną, podała białą, wzięła narzędzie pracy z powrotem i ruszyła szybciutko w stronę wyjścia. Bukak odprowadził jej pupę wzrokiem, na co Ukrainka odpowiedziała zalotnym spojrzeniem tuż przed zamknięciem drzwi. Miętki i Skucha wcale nie mieli ochoty na kawę. Po prostu nigdy nie obsługiwał ich majordomus, w dodatku karzeł, więc nie chcieli zrobić faux pas.

     - To ile chcecie?
     - Każdego po dwa gramy.
     - A da radę zapokować po gramie z każdego, razy dwa? Wtedy byśmy się bez problemu podzielili.
      - Klient nasz pan - stwierdził Bukak i zajął się ważeniem i pakowaniem tematów. - Co sądzicie o tym, co dzieje się z demokracją w dzisiejszym świecie?
     - Jak to co? Chujnia. - oznajmił stanowczo Skucha.
     - Robią co chcą. - dodał Miętki.
     - Zacząłem się ostatnio zastanawiać, w czym jest problem... Shea i Wilson powiedzieli kiedyś, że autorytaryzm jednego człowieka jest zbrodnią, natomiast autorytaryzm wielu ludzi jest państwem. Autorytet władzy panoszy się tak, jak się panoszy, bo większość z nas to tchórze, a reszta - złodzieje. Tchórzostwo i uległość z jednej strony, heroizm i buntowniczość z drugiej, nieczęsto bywają świadomie dostrzegane zarówno przez rządzących, jak i rządzonych. Uległość ma się nie za tchórzostwo, a za cnotę, buntowniczość to nie heroizm, a zło. W tej chwili państwo jako jednostka prawna pogrożyło się w stanie klinicznego obłędu i nie jest absolutnie przystosowane do penalizacji, sądzenia i aresztowania nie zgadzających się z jego polityką. Państwo to tak naprawdę organizacja mająca monopol na stosowanie przemocy, co kontroluje całokształt relacji społecznych na danym obszarze, ustalając obowiązujące na nim prawo, i która za pomocą systemu podatkowego utrzymuje się z pieniędzy odebranych jego mieszkańcom.
     - No i co w związku z tym? Co zrobimy? Chuja zrobimy.
     - Zacytuję wam Benjamina Tuckera. - Bukak wstał, nadął się pokracznie, wziął głęboki wdech, zrobił wydech i rozpoczął kwiecistą recytację z przejęciem przejętym przejęcie. - "Agresja to zwyczajnie kolejna definicja władzy. Agresja, inwazja, władza są to terminy zamienne. Istotą władzy jest rządzenie bądź próby rządzenia. Ten, kto usiłuje rządzić innymi, jest władcą, najeźdźcą, agresorem; natura inwazji tego rodzaju pozostaje niezmienna bez względu na to, czy jeden człowiek napada na drugiego jak ordynarny zbój, czy w pojedynkę napada na pozostałych, czy jest monarchą absolutnym, czy bierze udział w napaści wszystkich na jednego, jak we współczesnej demokracji. Koniec. Tłumaczyła Teresa Tyszowiecka-Tarkowska". - syn swego ojca wział głęboki wdech, zrobił wydech, rozluźnił się i usiadł z powrotem na kanapie.
     - Bardzo celne. - skwitował Miętki.

     - No to jaka jest, kurwa, alternatywa niby? Anarchizm? - zapytał podirytowany Skucha.
     - I libertarianizm.
     - Li-ber-taria-nizm? - przeliterował prawie że gryzipiórek.

     - Libertarianiazm. - powtórzył amfitrion - Są dwie odmiany - anarchokapitalizm i minarchizm. Anarchokapitalizm chce całkowicie zlikwidować państwo i zastąpić wszystkie jego instytucje albo utrzymującymi się z dobrowolnych wpłat klientów i działającymi na wolnym rynku firmami, albo dobrowolnymi stowarzyszeniami. Minarchizm stawia na istnienie państwa, które miałoby tylko jeden cel - zapewnić, by na jego obszarze była przestrzegana zasada o nieagresji, czyli sądy, wojo i psiarnia wciąż istnieją. I najlepsze jest to, że te dwie odmiany nawzajem się wykluczają. Pierwsza drugą za niemoralność, druga pierwszą za nierealność. Ja uważam, że obie byłyby realne, gdyby pewnego dnia wszystkie społeczeństwa świata przeszły bądź na anarchokapitalizm bądź na minarchizm, no i ta egoistyczna mentalność ludzka uległa zmianie. Wtedy banki by na to poszły.
     - Czyli nie ma, kurwa, alternatywy... - rzucił gorzko Skucha - Czekaj, czy libertarianie nie są przypadkiem za legalnym dostępem do broni?
     - Są - odrzekł gospodarz, wciąż wykonując swoją pracę - A co?

     - Chore, kurwa, pojeby! Broń nie powinna istnieć, ziomek! Wtedy nie byłoby wojen, nie byłoby głodu, nie byłoby lipy! - wrzasnął niemalże studencina, nienawidzący środków bojowych z serducha całego.
     - Ale nie krzycz, dobra?! - wtrącił się pracownik korporacji - Ten znowu swoje... Może skończymy gadać o polityce, co? Patrzcie, jaki fajny artykuł znalazłem. "Kto ile zaliczył". Wiecie, że Fidel Castro wyruchał w swoim życiu 35 tysięcy kobiet? Jest prowadzony jakiś spis tego... O kurwa, zbałamucił Marylę Rodowicz nawet... Warren Beauty 12 775 anielskich istot... Mick Jagger tylko cztery tysiące... O... Nawet Nicholson się znalazł... Ale słabiutko tym razem, tylko dwa tysiące zerżniętych dziewoi... 

     - Czyngis-chan - rzucił Bukak z zapałem.
     - Co proszę?
     - Czyngis-chan, stary - powtórzył właściciel posiadłości.
     - Ale co "Czyngis-chan"?
     - Wszyscy tam wymienieni chowają się przy Temudżynie. 

     - Jak to?
     - Powiem wam tylko tyle, że jedna dziesiąta współcześnie żyjących mężczyzn w Mongolii może wyprowadzić swoje pochodzenie od Czyngis-chana właśnie. W tej chwili na świecie ten Mongoł ma jakieś 16 milionów potomków. Więc nieważne, ile kurew obciągało naszemu zbereźnemu Fidelkowi, kiedy konał w łóżeczku, Czyngis-chana i tak nikt nie przebije. Sperma Temudżyna jest tworzywem większości społeczeństwa dzisiejszej Mongolii.
     - Ziom - zwrócił się Skucha do Bukaka - mam takie niedyskretne pytanie... Skąd wzięła się twoja ksywka?
      - Moja ksywka? Właściwie to wzięła się od mojego nazwiska...

     - Od nazwiska?
     - Tak... A moje nazwisko nawiązuje do japońskiego słowa "bukkake". Na pewno już gdzieś je słyszałeś... Sprawa wygląda tak, że moja babcia była Rosjanką, a dziadek Japończykiem. Poznali się, pokochali i spłodzili mojego tatę, który poznał moją mamę, Polkę... Stąd to orientalne pochodzenie... A jeśli o znaczenie chodzi, "bukkake" pochodzi od czasownika "bukkakeru", znaczącego “chluśnięcie”... Jest to także bardzo smakowita potrawa...

     - Pierwsze słyszę.
     - Takie prażone kluski z sosem... "Bukkake soba" i "bukkake udon"... Soba i udon to makarony - wyjaśniał dalej Bukak, kończąc pakować zioło do samarek. - Bukkake to sos... Doprowadzasz do wrzenia dashi z cukrem...
     - Dashi?
     - Dashi to taki japoński bulion z wodorostów i z katsuobushi...
     - Z czego?
     - Z wiórków ryby bonito... W każdym razie, doprowadzasz do wrzenia dashi z cukrem i dodajesz soku z limonki i sos sojowy, mieszasz, studzisz... - kończył opowiadać mieszaniec narodowy, wkładając do folijki ostatniego 1-gramowego topa umorusanego maksymalnie trichomkami. - I wiadomo - jakieś warzywka, rybkę do tego, i masz gotowe. - Bukak zebrał wory ze sztrymsem do kupy i odłożył je z powrotem do szafy.
     - "Bukkake" także oznacza coś zupełnie innego.

     - Tak? - rzucił zaciekawiony Skucha. Milczący Miętki bacznie obserwował przebieg konwersacji, dostrzegł że postawa dilera się nieco zmieniła, bo stał się mniej pewny siebie, bardziej zamyślony, a także zarumieniony okazale. 
     - Tak... I dobrze o tym wiesz... "Bukkake" to jeden z najbardziej znanych na świecie fetyszy japońskich. Odnosi się do nieokreślonej liczby mężczyzn ejakulujących na siedzącą, klęczącą albo leżącą personę, z reguły na twarz lub do ust. Koncept opiera się na bierności i poniżeniu nieszczęśliwej wybranki. Wiele źródeł podaje, że bukkake zapoczątkowano w feudalnej Japonii jako karę dla cudzołożnych żon – idealny zamiennik kamieniowania. Szkoda, że nie ma żadnych historycznych dowodów na to. Wiadomo jednak, że pierwszy raz zostało zarejestrowane w 1986. Japońskie prawo obyczajowe zabrania fotografowania penetracji członkiem, dlatego domniema się, że bukkake prawdopodobnie było "tylnymi drzwiami" dla fotografii zbliżenia.
     - Czekaj, ale jak to w feudalnej Japonii... Nie rozumiem, jak to do końca wyglądało... - zdezorientował się korposzczur.
     - No jak to, kurwa?! - oburzył się studenciak, nie mogąc się doczekać momentu, jak zapali i odstresuje się w końcu, gdyż nie pali już dzień cały, a to zdecydowanie za długo. - Czego nie rozumiesz?! Jak jakaś żona się kurwiła mężowi, to brali taką kurwę za szmaty i zamiast ukamieniować, grupka facetów, mąż pewnie też, spuszczała jej się, kurwa, masowo na ryj, i tyle! I tak to wyglądało! I stąd "bukkake" - "chlust i spust", kurwa!

     - Aha... Ja pierdolę... A jak gościu zdradzał żonę, to inni też mu się spuszczali na ryj?
     - Tego to już nie wiem. - stwierdził handlarz marihuaną. - Ale nie sądzę. W tamtych czasach kobieta stawała się własnością męża po ślubie, więc tylko on mógł robić, co chciał.
     - Aha... A jak masz, przepraszam bardzo, na nazwisko?
     - Bukkake.

     "Windowlicker" wciąż rozbrzmiewał zapętlony. Kumple starali się powstrzymywać rechot z sił całych, jednakowoż to Bukak przełamał nagle te lody - swoim, niepohamowanym w niepohamowaniu, histerycznie histerycznym.
     Miętkiemu zawibrował telefon. Wyciągnął go z kieszeni i spojrzał na ekran.
To Saranella...





Z wykorzystaniem fragmentu "Porno" Irvine'a Welsha,
w przekładzie Jarosława Rybskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz